Jest opowiadanie, które czytam i które
uważam za interesujące. Podoba mi się, że autorka konsekwentnie i starannie
opisuje fikcyjne kultury, a to jedna z rzeczy, które w literaturze
fantastycznej lubię najbardziej. Tolkien i LeGuin mnie spaczyli, każde z nich
inaczej, bo Tolkien swój świat opisywał z pozycji mitoznawcy, LeGuin ma oko
antropologa. Dwa uzupełniające się punkty widzenia, które sama doskonale
rozumiem i staram się stosować. Ale nie o tym chcę pisać, choć tak, będzie też
o opisywaniu fikcyjnych kultur i ich niuansów. Ale przede wszystkim będzie o
gwałcie w literaturze.
Rzeczone opowiadanie zostało ostatnio
ocenione i oceniająca, zauważając dobrą stronę techniczną bardzo, bardzo
negatywnie wypowiedziała się o fabule i bohaterach. Doszła do wniosku, że
autorka propaguje patologię i pokazuje gwałt jako coś fajnego. Czy miała rację?
Na pewno w tekście są podstawy do takiej interpretacji, z którą moja się nie
zgadza. Może wyciągnęłam z relacji między protagonistami więcej, niż
oceniająca? Chcę w to wierzyć, bo sama mam uczulenie na patologiczne związki
ukazane jako norma, do której należy dążyć i na non-con opisywany jako atrakcja
dla czytelnika. Tutaj ani jednego, ani drugiego nie widzę. Owszem, widzę chorą
relację i bardzo sprzeczne uczucia targające bohaterami. Widzę, że jeden z nich
przynajmniej o gwałcie myśli. Widzę, że seks między nimi (a doszło do niego
dotąd tylko raz) był bardzo niewygodny, motywowany rzeczami kompletnie
odmiennymi od miłości. Prawdopodobnie widzę to inaczej, niż większość czytelniczek,
podzielających zapatrywania przeciętnej jaoistki i uważających, że bohaterowie
to „para” i że sceny między nimi są „gorące”. Na pewno widzę to inaczej niż
oceniająca. Nie chcę jednak wydawać werdyktu: proponuję zainteresowanym
samodzielne ustosunkowanie się do problemu. Opowiadanie jest tutaj: http://lesnyptak.wordpress.com/ . A
ja, pozwólcie, przejdę do właściwego problemu, czyli tego, jak i czy w ogóle
opisywać gwałt.
To znaczy, na pytanie „czy w ogóle”
odpowiadam: Opisywać! Nie przemilczać, nie udawać, że coś takiego jak gwałt nie
istnieje. Nie, nie mówię, żeby opisywać od razu ze wszelkimi detalami, choć nie
wykluczam, że czasem może to być dla tekstu dobre, choć trudne jak cholera i
przypuszczam, że niewielu autorów by podołało. Ale uważam, że robienie z gwałtu
tabu, przemilczanie go, nie jest dobre.
Oczywiście nie oznacza to, że nie
podziwiam autorów, którzy deklarują, że nie wprowadzą gwałtu do swojej fabuły.
Tak zadeklarowali bodajże twórcy serialu „Hannibal”, odpowiadając na pytanie
fanów, czy jest jakaś granica, której nie przekroczą: pytanie ważne w serialu o
psychopatycznych mordercach. Tak zadeklarowała jakaś nieznana mi autorka,
której wypowiedź mignęła mi kiedyś w Internecie: poczuła się wręcz oburzona
pytaniami o to, „kiedy” któraś z jej bohaterek zostanie zgwałcona. „Kiedy”,
nawet nie „czy”, a „kiedy”, jakby gwałt był oczywistym losem, który ma spotkać
choćby jedną z postaci. Jakby sam fakt, że bohaterki były aktywnymi kobietami
biorącymi udział w scenach akcji, był „proszeniem się”. Właśnie ta oczywistość
gwałtu, to przekonanie, że w pewnych sytuacjach jest on nieunikniony, sprawia,
że naprawdę mam głęboki szacunek dla twórców, którzy wyznaczyli sobie taką
linię. Co nie oznacza, że deprecjonuję tych, którzy jej nie mają. Sama jako
autor też jej sobie nie wyznaczyłam i nie uważam, że postępuję źle. O gwałcie
można pisać na różne sposoby i na różne sposoby fikcyjny gwałt może być
odbierany przez czytelnika. Autor, który chce wprowadzić taki wątek do fabuły,
musi wiedzieć, co robi. To oczywiście dotyczy wielu problematycznych motywów,
ale ośmielę się stwierdzić, że gwałt może być najtrudniejszym z nich.
Ośmielę się też stwierdzić, że gwałt
jest mocno zmitologizowany i podobnie zmitologizowana będzie większość jego
przedstawień. Niestety, często jest to mitologizacja rozumiana bardzo
negatywnie: żyjemy w kulturze, która ciągle nie może uwolnić się od obwiniania
ofiary, od przekonania że „to nie gwałt, jeśli... (sprawca kocha ofiarę/ofiara
miała orgazm/nie było przemocy... i tak dalej)” czy nawet od wiary, że bycie
ofiarą gwałtu można polubić. To widać przede wszystkim w materiałach
pornograficznych, gdzie różnego rodzaju przemoc i upokorzenie wydaje się być aż
nazbyt częstym motywem. Wystarczy przejść się po darmowych stronach z
erotycznymi i pornograficznymi grafikami pokroju Hentai Foundry czy Y!gallery.
Wystarczy przejrzeć dowolną stronę z amatorską twórczością literacką, żeby
natrafić na fan-fiction, w którym Khan gwałci Kirka na oczach jego załogi lub
na autora, który na podstawie sondy przeprowadzonej wśród swoich czytelników
wybiera, która bohaterka anime ma za pomocą serii brutalnych gwałtów zostać
zmieniona w posłuszną niewolnicę seksualną. Nie jest trudno trafić na takie
rzeczy, a ich przesłanie jest w nieprzyjemny sposób oczywiste: gwałt to coś
podniecającego, fantazja, którą hołubi wielu mężczyzn – a także kobiet. Gwałt w
twórczości erotycznej i pornograficznej jest powszechnie akceptowany i uznawany
za normę, a wielu czytelników czy widzów wręcz go poszukuje.
Zaraz, a nie jest może tak, że nasze
fantazje erotyczne niekoniecznie oddają to, co chcielibyśmy naprawdę robić? Czy
nie jest tak, że wielu z nas w bezpiecznym zakątku własnej głowy wyobraża sobie
seksualną przemoc i poniżenie, ale nie będzie tego robić i posiada głębokie
wewnętrzne opory? Może nie ma się czym martwić, może należy pozwolić
czytelnikom pornograficznych opowiadań na fantazjowanie, bez obaw, że zaszkodzi
to im, lub, co gorsza, potencjalnym ofiarom? To tylko fantazja, to nie
rzeczywistość. Czytelnik kryminału nie będzie próbował zamordować sąsiada,
miłośnicy gier komputerowych nie mają, wbrew temu, co czasem chciałaby widzieć
opinia publiczna, większej skłonności do zakupienia broni i wystrzelania
kolegów. Więc czemu mielibyśmy bać się fikcyjnego gwałtu?
Czy gwałt jako fantazja seksualna jest
szkodliwy? Sądzę, że i tak, i nie, tak, jak trudno jednoznacznie ocenić
szkodliwość pornografii (Radzę zajrzeć choćby do prac Kobiety, mężczyźni i płeć: debata w toku pod redakcją Mary Roth
Walsh czy do Feminism: Issues and
Arguments Jennifer Saul, gdzie sporo uwagi poświęcone jest problemowi
pornografii, ale i obecności gwałtu w pornografii). Podobnie jak każda przemoc,
tak i przemoc seksualna oraz seksualne upokorzenie może mieć w fikcji różne
oblicza. To nie samo jej przedstawianie jest złe, ale sposób, w jaki to robimy
– możemy pójść dwiema drogami, jedną z nich będzie bezmyślne powielenie kultury
przyzwolenia (i równocześnie kultury obwiniania ofiary), druga to droga
refleksji. I tak się składa, że ta pierwsza droga właśnie wiąże się najczęściej
z pornografią. Wiem, wiem, definicji pornografii jest wiele, a granica między
porno a erotyką potrafi być niesamowicie nieostra. Dla mnie ta granica
przebiega po moim poczuciu estetyki: to, co uważam za obrzydliwe, niesmaczne,
nie mieszczące się w kategoriach dyskursu, jest pornograficzne. A
przedstawienia przemocy seksualnej, które mają podniecić czytelnika uważam za
wyjątkowo nieprzyjemne. Nie chcę oceniać cudzych fantazji seksualnych, tak
długo, jak długo siedzą w czyjejś głowie. Zakładam, że jesteśmy gatunkiem ze
skłonnością do przemocy, także seksualnej, i czasem musimy tę przemoc w naszych
głowach poboracać na wszelkie strony i zwyczajnie się w wyobraźni wyżyć. Ale
jesteśmy równocześnie gatunkiem, który wyrósł ponad proste uwarunkowania
biologiczne, stworzył kulturę i zasady szacunku wobec innych jednostek, a gwałt
jest złamaniem tych zasad, wyjątkowo ohydnym. Więc jeśli już mamy te fantazje,
nie pokazujmy ich innym: to, że my wiemy, że to tylko wyobraźnia, nie oznacza,
że każdy nasz współplemieniec będzie miał taką świadomość. Nie replikujmy
niepotrzebnie memów, które sprawiają, że gwałt jest traktowany jak coś
powszechnego, normalnego czy nawet pożądanego. One z jednej strony mogą się brać
z biologicznych uwarunkowań, ale z drugiej strony, z kultury, która takie
zachowania uważała za normę.
Ale jak pisałam, to nie znaczy, że gdy
tworzymy fikcję, mamy w niej wątków przemocy seksualnej unikać jak ognia. Bo z
jednej strony tak, zdławienie kultury gwałtu jest pożądane, ale z drugiej
strony nie można udawać, że ta kultura nie istnieje i nie ma problemu. Byłoby świetnie,
gdyby nie istniał, niestety, życie jest inne, i nie trzeba koniecznie sięgać do
przykładu „dzikich i egzotycznych” krajów takich jak Indie, skoro sami żyjemy w
kulturze, która winę zwala na ofiarę i zamiast uczyć mężczyzn, żeby nie
gwałcili, uczy kobiety, jak nie zostać zgwałconymi. Problem jest, a każdy
problem trzeba kulturowo przepracować, rozdłubać i przegryźć i pokazać: jako
problem właśnie, problem czasu, miejsca i kultury. Mam kilka przemyśleń
dotyczących tego, na co moim zdaniem autor tekstu kultury powinien zwracać
uwagę, jeśli chce zawrzeć w swojej pracy wątek gwałtu.
1) To,
o czym już pisałam: pokazywanie gwałtu jako podniecającego dla czytelnika to
powielanie szkodliwego kulturowego memu. Jeszcze gorsze jest pokazywanie gwałtu
jako przyjemnego dla ofiary, bo prowadzi do zdjęcia odpowiedzialności ze
sprawcy i de facto pokazuje, że nie, nie ma żadnego problemu. Podobnie gwałt
ukazany jako wyraz „miłości”. Nie, gwałt nie jest wyrazem miłości, ba, gwałt
nie jest wyrazem pożądania, choć sprawca może czasem się tak tłumaczyć. Gwałt
to efekt pogardy, jaką sprawca czuje do ofiary, często sposób na poniżenie jej:
dobrym przykładem są tu gwałty więzienne, czy gwałty na wojnach, gdzie kobiety
gwałci się, żeby zniszczyć „własność” wroga, a mężczyzn – żeby ich zdegradować.
Gwałt popełniony przez bliską osobę, na przykład współmałżonka to często wyraz
tego, że sprawca uzurpuje sobie prawa do ofiary. Sprawcy nie obchodzą uczucia
ofiary, a tylko jego własne potrzeby – często nawet nie seksualne, a potrzeby
dominacji. Ofiara jest zdegradowana i poniżona. Nie ma w tym nic podniecającego
ani romantycznego. Tak, wiem, jak wygląda związek Daenerys i Drogo w serialu:
ich pierwszy raz i kolejne ukazane są jako gwałty. To zabawne, bo serial w
większości wypadków raczej łagodzi obecność przemocy seksualnej (I przemocy w
ogóle... wyjątkiem są kompletnie niepotrzebne sceny torturowania Theona, no i może
jeszcze śmierć Ros, ale poza nimi: książka naprawdę jest okrutniejsza), tutaj
jest odwrotnie. W książce mimo wszystko Drogo czekał na pozwolenie, choć cały
związek między nim i Dany jest i tak dość dwuznaczny. Romantyzowanie przemocy
seksualnej i przemocy w związku jest zresztą w naszej kulturze niebezpiecznie
nagminne. Nie mówię tu koniecznie o gwałcie: może chodzić choćby o stalking,
obecny choćby u Stephenie Meyer i jej
epigonki, E. L. James. Zresztą u James przemoc w związku jest usprawiedliwiana
„bo to BDSM”. Tyle, że BDSM polega na ciągłych negocjacjach tego, na co
zgadzają się obie strony, nie ma tam miejsca na narzucanie uległemu partnerowi
czegokolwiek bez wcześniejszego ustalenia granic. Śliskie są też pewne sceny w Feaver Karen Marie Moning – cyklu, który
skądinąd bardzo mi się podobał. Podejrzewam autorkę o celowe pokazanie budzącej
pożądanie aury sidhe jako obrzydliwej, choć, niestety, podejrzewam też wiele
czytelniczek o podniecanie się tymi scenami. Ale sama bohaterka czuje się
brudna, gdy V’lane stosuje na niej swoją moc – i jest to preludium do
paskudnego gwałtu, którego ofiarą pada Mac na końcu trzeciego tomu. Mnie ta
scena przeraziła, podobnie jak i terapia, którą zafundował dziewczynie
(uzależnionej od seksu: skutek działania mocy sidhe) jej późniejszy partner/obiekt
uczuć. W kontekście książki ta terapia była koniecznością, co nie przeszkadzało
jej być paskudną.
2) Pokazywanie
gwałtu jako „naturalnego porządku rzeczy” albo „naturalnych konsekwencji
pewnych działań” może się wiązać z ukrytym przyzwoleniem i znów, jest
powielaniem pewnych szkodliwych wzorców. Zakładanie, że każda kobieta, która
będzie ubierać się w określony sposób, zachowywać w sposób odbiegający od normy
czy znajdzie w niewłaściwym miejscu zostanie automatycznie zgwałcona to mniej
lub bardziej wyraźne obwinianie ofiary. Ok, rozumiem, że autor może chcieć
pokazać „okrucieństwo świata”, ale jeśli ofiarami tego okrucieństwa padają
wyłącznie kobiety, świadczy to o autorze nienajlepiej. Mężczyźni piszący o
„okrutnych światach” zapominają zaskakująco często o tym, że i ich własną płeć
gwałci się w celu pokazania wyższości czy ustalenia hierarchii. I nie ma to
często nic wspólnego z orientacja seksualną sprawcy (już abstrahując od tego,
że w wielu kulturach bycie stroną dominującą w homoseksualnym stosunku to dowód
męskości, a stroną uległą – poniżenie...). Zachowania homoseksualne to nie
orientacja seksualna. Gwałt na współwięźniu to nie akt desperacji przy braku
kobiet, a poniżenie. Więc, drogi autorze, jeśli tworzysz brutalny, dajmy na to,
gang w postapokaliptycznym świecie, którego szef chce pokazać nowoprzybyłym
„gdzie ich miejsce”, zastanów się, czy nie będzie pokazywał tego i mężczyznom. Z
drugiej strony, zastanów się, czy to czasem ty nie chcesz pokazać czytelnikowi,
że kobieta w gruncie rzeczy nadaje się tylko do tego, żeby zostać poniżoną.
3) W
związku z powyższym, jeśli, drogi autorze (lub autorko, także autorko yaoi),
tworzysz świat, w którym każda scena przemocy kończy się gwałtem, co to
świadczy o mieszkańcach tego świata? Czy na pewno każdy porywacz zechce
automatycznie wykorzystać porwanego? A jeśli jesteś mężczyzną, czy na pewno
chcesz pokazać, że twoja płeć to w gruncie rzeczy wszyscy jak jeden mąż
bezmyślni neandertalczycy (bez obrazy dla neandertalczyków: byli całkiem kulturalnym
gatunkiem...).
4) Gwałt
czy próba gwałtu to nie jedyny sposób na wprowadzenie erotyki, naprawdę. Nie
mam nic przeciw odrobinie fanservisu, zwłaszcza inteligentnego. I naprawdę,
jest wiele okazji, w których kobiety się rozbierają z własnej woli. Ba, kobiety
z własnej woli uprawiają seks. Jeśli chcesz żeby twój bohater przypadkowo
zobaczył piersi jakiejś damy, niekoniecznie musi to być w chwili, gdy ową damę
próbuje zniewolić czarny charakter. A może mogłaby dama sama się obronić, a
potem poprosić bohatera o użyczenie jej łazienki? Też jakaś okazja do pokazania
piersi. Albo innych części ciała, także męskich: bądźmy egalitarni. Mierzi
mnie, naprawdę mnie mierzi, ilość prób gwałtu w książkach Jacka Komudy. Kilka
jego dzieł naprawdę miałam ochotę wywalić za okno, bo niemal w każdym ukochana
bohatera jest co i rusz poniewierana przez jakieś zbiry, a wszystko to jest
tylko tak naprawdę okazją do pokazania, jaki to odważny jest bohater i jakie
fajne cycki ma bohaterka. A obie te rzeczy można pokazać w innych
okolicznościach. Ot, szkodliwy mem kolejny: kobieta-nagroda, którą dostanie silniejszy
samiec. Istnieje też uke-nagroda, na przykład w Viewfinderze, gdzie Zły Seme z Jakuzy i Zły Seme z Triady na
przemian gwałcą biednego fotografa.
5) Ofiara
lub potencjalna ofiara, niezależnie od tego, czy jest kobietą, czy uke, nie
jest rzeczą. Co z tego, że pokażesz, jak mężczyzna heroicznie mści się na
skurwysynach, którzy zgwałcili „jego” kobietę, skoro takie przedstawienie
sprawy pokazuje, że twój bohater – a wraz z nim niestety ty – myśli o owej
kobiecie w gruncie rzeczy to samo, co sprawcy? Kobieta-rzecz, która do kogoś
należy. Gwałt jako kradzież, i żeby choć kradzież kobiecej cnoty: nie, kradzież
honoru mężczyzny, który widzi siebie jako właściciela kobiety. Jeśli twoja
bohaterka stanie się ofiarą, zastanów się, czy mężczyzna, który jej „broni” broni
na pewno jej – czy może raczej swojej męskości? A przy tym, bohaterka naprawdę
może zrobić wiele rzeczy, by nie zostać zgwałconą albo, jeśli do gwałtu
dojdzie, żeby złapać sprawcę. Nie musi biernie czekać na działania mężczyzn,
niezależnie od tego, do czego one doprowadzą. Może mieć miecz, pistolet, własne
nogi, gaz w torebce, komórkę, ludzi, których poprosi o pomoc, radiowóz obok.
6) Jednym
słowem: zwracanie uwagi na ofiarę, na jej odczucia i na to, jak będzie sobie
radziła z traumatycznym przeżyciem, kto będzie dla niej wsparciem, kto zachowa
się niewłaściwie: podejście „zabiję sprawcę by obronić mój męski honor” może
popsuć związek, obwinianie ofiary może pogorszyć jej sytuację. Ale to wszystko
nie oznacza, że ofiara musi być biedna, nieszczęśliwa i pognębiona już na
zawsze, że doświadczenie gwałtu zniszczy ją nieodwracalnie. Oczywiście, są
różne przypadki, ale jeśli pokażemy odważną kobietę, która doświadcza gwałtu i
momentalnie się łamie, zmienia w potulną ofiarę, znów powielamy „zly” mem.
Gwałt okazuje się karą wymierzoną kobiecie za niedostosowanie się do
kulturowych wymogów posłuszeństwa: wymierzoną nawet nie przez gwałcicieli, ale
przez samego autora. Jest to tym bardziej paskudne, jeśli autor jest kobietą.
Czytałam powieść – nie wydaną – znajomej, w której pojawiały się cztery postaci
kobiece. Jedna była obecną może w jednej scenie żoną drugoplanowego bohatera.
Trzy pozostałe były bliskie jednej z głównych postaci męskich. Ciekawe było to,
że każda z nich padła ofiarą gwałtu: najpierw matka (bohater było owocem tego
gwałtu) potem żona – przy okazji zamordowana, na koniec zaś
przyjaciółka/ukochana, główna postać żeńska, pokazywana jako „odważna
wojowniczka”. Ta odważna wojowniczka mimo umiejętności i magicznego miecza nie
umiała sobie poradzić z wrogami, a na koniec została wykorzystana seksualnie (W
użyciu był narkotyk, a nie przemoc, ale gwałt to gwałt) przez czarny charakter.
Po tym wydarzeniu przestała walczyć, potulnie zgodziła się wyjść za sprawcę,
nawet, gdy ten zamordował jej ukochanego. Czytanie tego było dla mnie wielką
traumą, do dziś nie umiem pojąć, jak można w tak bezmyślny sposób powielać
wątek kobiety-automatycznej ofiary i tak poniżać jedyną właściwie postać
żeńską, która miała coś do powiedzenia. Gorzej: nie umiem pojąć, jak mogła zrobić
coś takiego autorka-kobieta. Owszem, autorka zasłaniała się strachem przed
marysuizmem: w praktyce ukarała własną postać za próbę nie bycia tłem. Ukarała
ją gwałtem. To boli.
7) Gwałt
nie jest prosty. Chcielibyśmy, żeby był. Chcielibyśmy, żeby zawsze sprawa była
jasna: sprawca to ten zły. Trop „rape is a special kind of evil” obowiązuje.
Bohater negatywny który nie gwałci jest szlachetny, nawet, jeśli morduje i
torturuje z zimną krwią. Czarny charakter który gwałci przekracza „moral event
horizon”. Gwałciciel jest automatycznie do szpiku kości zły. Super, ale to
jest, niestety, uproszczenie. Ludzie nie są jednoznacznie źli, nawet, jeśli
dokonują jednoznacznie złych czynów. Nie, nie chcę teraz nikogo
usprawiedliwiać, ale jest jeszcze jedna rzecz, jaką należy wziąć pod uwagę:
fakt, że sprawca może działać pod presją otoczenia albo że może po fakcie
uświadomić sobie, jak złego czynu dokonał. To nie zdejmuje z niego winy, tak,
jak morderstwo w afekcie nadal pozostaje morderstwem. Czasem jednak za gwałt
odpowiada w równym stopniu gwałciciel, co kontekst kulturowy i to też, uważam,
należy brać pod uwagę. Nasz bohater może pochodzić z kultury, która przyzwala
na gwałt bardziej, niż nasza, może znaleźć się w okolicznościach, w których
dochodzi do rozprężenia: na przykład na wojnie. Co zrobi w takiej sytuacji?
Jeśli oprze się presji środowiska i okoliczności, presji kultury, która
pokazuje mu, że ma prawo do ciała drugiej osoby, chwała mu. Ale zadajmy też
sobie pytanie, co uczyniło go takim? Kto w kulturze, która uprzedmiotawia
kobiety, nauczył go szacunku do nich? Mam taki przypadek we własnej twórczości:
żołnierza z dość agresywnej kultury (kultury, która ma, nota bene, dość złożone
podejście do kobiet, bo daje im też pewną niezależność...), który pod wpływem
adrenaliny i upojenia zwycięstwem bierze w niewolę kobietę. I tak, myśl o
zgwałceniu jej przechodzi mu przez myśl. Długo, długo rozważałam, dlaczego
właściwie do gwałtu nie doszło, jaką konstrukcję moralną i skąd musiał mieć ten
bohater. I ciągle muszę poprawić parę fragmentów, bo za bardzo Sztokholmem
pachną, za śliskie są, nieładne. W tej samej historii (właściwie, cyklu
historii) wątek gwałtu pojawia mi się często. Pewien męski bohater zgwałcił
kobietę, która nie odwzajemniała jego uczuć, łamiąc przy okazji kulturowo-religijne
tabu (ofiara była zaprzysiężoną wojowniczką-dziewicą). Ten czyn go przeraził i
niemal ściągnął na jego głowę okrutną śmierć. Chciałam opisać kogoś, kto zdaje
sobie sprawę z tego, co zrobił i swojej winy. Jeszcze inny bohater znajduje się
w pewnym momencie w sytuacji, w której jego podwładny próbuje go wykorzystać
seksualnie i poniżyć. Odwraca sytuację na swoją korzyść, ale czuje się brudny
(choć ofiara, sądząc z reakcji, akceptuje takie ustalanie hierarchii jako
normę). Jeszcze inny przez długi czas kryje (nieuświadomioną zapewne) pogardę
dla kobiet, żeby w końcu popełnić gwałt i morderstwo – zostaje za nie
powieszony. Różne przypadki, różne sytuacje, różne podejścia, także podejścia
sprawców. Próba odejścia od jednoznacznego pokazania gwałciciela jako
„najgorszego złego”. Pokazanie winy, ale i pokazanie okoliczności i, w części
przypadków, poczucia winy. I pokazanie triumfu kogoś, kto był w stanie pokonać
własne mroczne instynkty.
8) I
kolejna kontrowersyjna teza, ale bardzo mocno związana z tym, od czego zaczęłam
ten tekst. Nie jestem skrajną zwolenniczką relatywizmu kulturowego i nie
uważam, że każdej kulturze należy pozwalać na wszystkie jej praktyki, ale zdaję
sobie sprawę, że wewnątrz kultury mogą być nieco inne standardy tego, co
gwałtem jest, a co nim nie jest. Na ile gwałtem były rytuały inicjacyjne
aborygeńskich dziewcząt? Z naszej perspektywy były, ale trudno powiedzieć, co
czuły poddane im osoby, które nie miały innych wzorców. To nie znaczy, że
bronię takich praktyk. Nie bronię ich, nie bronię też wydawania za mąż
ośmiolatek. Ale opisując inną kulturę trzeba brać pod uwagę odrobinę inny
sposób myślenia. Jeśli w kulturze Rakhów stworzonej przez Leśnego Ptaka seks
zawsze wiąże się z odrobiną agresji, trudno oczekiwać, żeby Asura ni z tego, ni
z owego stał się czułym kochankiem. Brak mu wzorców, niestety. To nie znaczy,
że nie może ich nabyć, choćby później, w toku opowieści: ludzie się zmieniają i
zmieniają się kultury. Kiedyś któryś z naszych przodków musiał zrozumieć, że
taktyka „maczugą w głowę i za włosy do jaskini” nie jest najlepszym sposobem na
podryw. Kiedyś któraś z naszych przodkiń musiała uświadomić partnerowi, że nie
ma ochoty mieć ciągle guzów i że seks jest przyjemniejszy, gdy nie boli jej
głowa. Ale to nie znaczy, że musimy dawać przedstawicielowi egzotycznej czy
fikcyjnej kultury naszą mentalność. Możemy – i powinniśmy – dać mu mentalność w
jakiś sposób zbliżoną, jeśli chcemy uczynić go dobrym i szlachetnym z naszego
punktu widzenia, pokazać, że jego standardy moralne są akceptowalne z punktu
widzenia naszych, ale nie każmy od razu wygłaszać mu tyrad potępiających każdą
formę seksizmu zauważaną obecnie. To nieszczególnie realistyczne, a poza tym
tyrady to objaw złego pisarstwa. Dajmy raczej bohaterowi działać. Albo uczyć
się na błędach.
9) Niechciany
seks to gwałt, seks powinien odbywać się tylko wtedy, gdy obie strony tego
chcą? To niestety też uproszczenie, bo ludzie potrafią pójść ze sobą do łóżka
(albo na inną powierzchnię płaską) z różnych powodów, czasem nawet tego nie
chcąc. I znów, przykład z Tam, gdzie
topnieje lód, tak objechany przez oceniającą. Suen nie uprawia seksu z
Asurą bo pragnie Asury – ale nie jest też zmuszony, choć Asura wyraźnie daje mu
do zrozumienia, że zmusić by mógł. Suen ma złożone motywacje, niekoniecznie
słuszne i logiczne. Wydaje mu się, że zapomni o poprzednim kochanku. Że coś
wytarguje od Asury. Że Asura będzie brutalny i będzie go można spokojnie
znienawidzić do końca. Dużo w tym mylnego myślenia, bo i Asura okazuje się
złożony. Z kolei u Moning Mac, ofiara gwałtu i seksualnych mocy sidhe, musi
dostać kolejną porcję seksu, żeby w ogóle mieć szansę na przeżycie. Jej umysł
nie jest w stanie myśleć o niczym innym, nawet o jedzeniu. Na ile to, co robi z
nią w tej sytuacji Barrons to gwałt, skoro dziewczyna nie wyraża na to
świadomej zgody? Na ile to nie jest gwałt, skoro w świetle konstrukcji świata i
fabuły to jedyny możliwy sposób na zmuszenie Mac do tego, by stopniowo znów
stała się sobą? I z przykładów realistycznych: gdzie jest granica między
uwodzeniem, a manipulacją? Jak płynna jest granica między liczeniem na seks i
próbą zdobycia go, a odgórnym założeniem, że seks się należy i że trzeba go
dostać, bez względu na koszty?
10) I jeszcze jeden biegun skomplikowanej relacji
ze sprawcą, ofiarą i autorem: czytelnik. Nigdy nie przewidzimy jego reakcji,
zawsze może się okazać, że zrozumie nas opacznie. Lolita nie jest książką szkodliwą i złą, choć wielu pedofilów uważa
ją za swoją biblię, a i potoczna interpretacja z tytułowej bohaterki robi
uwodzicielkę – choć treść pokazuje ją jako ofiarę. Humbert Humbert projektował
na Dolores swoje fantazje, widział ją jako uwodzicielkę, bo to pozwalało mu
usprawiedliwiać swoje postępowanie. Ale nie każdy czytelnik to zauważy. Gdzie
jest granica między szkodliwością literatury, a poruszaniem problemów? To chyba
kolejny nierozwiązany dylemat. Jedno jest pewne: powinniśmy się starać pisać
tak, żeby nie pokazywać czytelnikowi pewnych zachowań jako szkodliwej normy: i
niestety też ze świadomością, że zawsze znajdzie się ktoś, kto opisany przez
nas toksyczny związek uzna za wspaniałą, romantyczną miłość. Kto pamięta, do
śmierci ilu osób doprowadzili nastoletni, niedojrzali emocjonalnie Romeo i
Julia? Wszyscy pamiętają tylko, że się kochali.
11) W związku z tym wszystkim, kiedy decydujemy
się już poruszyć tematykę gwałtu, musimy się zastanowić, dlaczego. Nie
twierdzę, że od razu musi za tym stać jakiś wyższy cel, bo, jak już pisałam,
kaznodziejski zapał często psuje dobrą literaturę. Z drugiej jednak strony, „bo
to mi pasuje do fabuły” może być zarówno uzasadnionym pretekstem, jak i łatwą
wymówką na wplecenie swoich fetyszów. Fetyszów i fantazji tak naprawdę nie
unikniemy nigdy, zawsze coś z naszej nie zawsze przyjemnej podświadomości
przesiąknie. Ważne, żeby jakoś utrzymać to w rozsądnych granicach. Jak
wszystko. Możesz użyć gwałtu, żeby pokazać paskudność świata i to, że jakaś
postać jest zła, ale zastanów się, czy to gwałt musi czynić złego złym, a świat
paskudnym? Czy każda twoja bohaterka musi automatycznie zostawać ofiarą? Ja,
kiedy zaczęłam zastanawiać się, po co w niektórych moich historiach takie
wątki, nie umiałam jednoznacznie odpowiedzieć „po co”. Trochę z powodu zmagania
się z problemem – i z pokrewnymi problemami przemocy i seksualności. Ale co z
powieścią, którą właśnie wydaję, gdzie główny bohater pada ofiarą gwałtu
wyjątkowo paskudnego (a i inne postaci pozytywne przeżywają upokorzenia, także
seksualne)? Nie napisałam tej sceny, żeby kogokolwiek podniecić. Pisałam ją, bo
przypomniał mi się pewien rysunek znaleziony w Internecie i zaczęłam się
zastanawiać, w jakich okolicznościach taka sytuacja miałaby sens. Żeby pokazać
okrucieństwo czarnego charakteru – też. Ale kiedy to rozważam, myślę, że
chodziło przede wszystkim o pokazanie sytuacji, w której postaci znajdują się w
koszmarnej sytuacji, która wydaje się nie mieć wyjścia – i nie tracą nadziei na
to, żeby się z tej sytuacji wydostać.
Cokolwiek piszemy – o jakimkolwiek
temacie, który uważamy za trudny, temacie, który jest kulturowo śliski – musimy
się choć trochę zastanowić i wziąć pod uwagę tyle niuansów, ile będziemy w
stanie. To nie jest proste, bo nigdy nie przewidzimy wszystkiego – ale nie
czujmy się zwolnieni z myślenia ani z odpowiedzialności. Jeśli jesteśmy
pisarzami, scenarzystami, rysownikami – jesteśmy współtwórcami kultury.
Jesteśmy nimi też jako jej odbiorcy, zwłaszcza, gdy aktywnie wyszukujemy
interesujące nas dzieła i tematy. Jesteśmy odpowiedzialni za jej przekaz i
możemy decydować o powielaniu przyzwolenia na gwałt albo pomóc doprowadzić do
jego wygaszenia. Możemy chociaż próbować.
Coś na kształt bibliografii:
Kobiety,
mężczyźni i płeć: debata w toku red. Mary Roth Walsh
Jennifer Mather Saul Feminism:
Issues and Arguments
Andrzej Szyjewski Religie
Australii
Karen Marie Moning Mroczne szaleństwo
Karen Marie Moning Krwawe szaleństwo
Karen Marie Moning Szaleństwo elfów
Karen Marie Moning Shadowfeaver
Karen Marie Moning Dreamfeaver
George R. R. Martin Gra o Tron
E. L. James Pięćdziesiąt twarzy Greya
Jacek Komuda Diabeł Łańcucki
Stephenie Meyer Zmierzch
Vladimir Nabokov Lolita
Yamane Ayano Vievfinder
Leśny Ptak Tam, gdzie topnieje lód http://lesnyptak.wordpress.com/
Moniviran Mroczne spiski
Pomackamy http://pomackamy.blogspot.com/
Dziękuję Monice za przejrzenie tekstu i uwagi!
Wydrenowałaś mi mózg. Nie za bardzo wiem, jak skomentować coś napisanego tak mądrze i bez zbędnych emocji. Walnij trochę przypisów i będzie można udać, że to tekst stuprocentowo naukowy ;) Tak, wiem, że to nie jest tekst naukowy, ale merytorycznie bije na głowę wypociny niejednego pożal-się-Boże-literaturoznawcy.
OdpowiedzUsuńAd rem. W literaturze spotkałam niewiele gwałtów i przemocy seksualnej, co prawdopodobnie wynika z doboru lektur. Dla mnie to na tyle ciężki temat, że lepiej zniosę sceny prania się po pyskach niż sceny gwałtu. Mogę się oprzeć głównie na literaturze skandynawskiej, w której gwałtu jest dużo - i w kryminałach (na pewno czytałaś "Millennium", ale to wierzchołek góry lodowej), i w sagach traktujących o średniowieczu (w "Krystynie, córce Lavransa" gwałt nie jest opisany wprost, ale wnioskując z tego, że bohaterka nie chce, a bohater uprawia z nią seks, żeby móc jej potem powiedzieć "należysz do mnie"...). I o ile w kryminałach gwałt jest opisany jako coś jednoznacznie złego i nagannego (czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, jak wiele skandynawskie kobiety wywalczyły sobie w ostatnich dekadach), o tyle w sagach... cóż, to raczej wyraz czasów. Autorzy (głównie autorki) sag pokazują w ten sposób pewne zachowanie, które w XIII, XIV wieku było może nie normą, ale z pewnością nie ewenementem: mężczyzna gwałtem na kobiecie niejako zaznacza swój teren. Obrzydliwe to, ale jak słusznie piszesz: obrzydliwe z punktu widzenia naszej mentalności, naszego stopnia rozwoju kultury etc. W Skandynawii takie opisanie gwałtu to nie problem, bowiem nie ma tam tradycji obwiniania ofiary.
Porównuję to z literaturą rosyjską. I wiesz co? Nie pamiętam żadnej, kompletnie żadnej sceny gwałtu, chociaż przez moje łapy przewinęło się mnóstwo rosyjskich tekstów: kryminałów, obyczajówek, powieści wojennych (!). Żołnierze wpadają do miast, palą, rabują, demolują... a gwałtów nie ma, a jeżeli nawet są, to wspomniane na marginesie (że ktoś tam kogoś), nigdy nie ukazane wprost. Kiedy teraz o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że chyba w "Cichym Donie" był seks nie za obopólną zgodą, ale głowy nie dam, a szukać prawdopodobnie dwóch zdań w czterech tomach to syzyfowa praca.
Gwałtu nie ma nawet w kryminałach, a moje rosyjskie kryminały nie kończą się na Akuninie czy Marininej. U Marininej w najlepszym wypadku jest po prostu napisane, że dana postać padła ofiarą gwałtu, ewentualnie jest ukazana scena: przed gwałtem, wszyscy wiedzą, co się zbliża, samego gwałtu nie ma. To wynika zapewne z granic, jakie wytyczyła sobie autorka. Ale dziwne, że podobnych scen nie ma również u Znamienskiego który granic nie wytyczył sobie żadnych... a nie, wróć, jest scena. Jest gwałt więzienny, na podstawie którego wyznacza się hierarchię.
All in all, to, czy opisywać i jak opisywać, zależy też od kultury, co wynika z krótkiego porównania dwóch literatur, w których siedzę. Mam nadzieję, że na coś się przydałam ;)
PS: Przypomniało mi się po napisaniu i nie chcę tego gdzieś na chama wciskać: W "Muzyce niebieskiej studni" Nedreaas główna bohaterka - dziesięcioletnia bodaj dziewczynka - pada ofiarą przemocy seksualnej ze strony ojczyma. To jej pierwsze zetknięcie z własną seksualnością i z tego wyciąga wniosek, że tak musi być, co potem mści się na niej w dorosłym życiu i relacjach z kolejnymi partnerami.
PS2: Poza tematem, bo przypomniało mi się a propos literatury skandynawskiej, a może Ci się przyda do czegoś: w "A lasy wiecznie śpiewają" jest piękna scena oświadczyn... Bohaterka doskonale wie, że on ją kocha i nie wie, jak jej to powiedzieć, i następnego dnia wyjedzie, i obojgu im pękną serca... więc go wyręcza i się mu oświadcza :) Dobra nauka dla tych autorów, u których całe nieszczęście wynika z nieśmiałości mężczyzny i mimozowatości kobiety.