poniedziałek, 14 października 2013

Kłamstwa, którymi mówimy



(China Mieville „Ambasadoria”)



Czym jest język i jaki jest właściwie stosunek języka do tego, co myślimy? Jaki jest związek słowa z jego desygnatem? Faktyczne powiązanie czy tylko konwencja? A może coś jeszcze innego? Jaka jest rola metafor: czy są tylko środkami stylistycznymi, czy też sposobem, w jaki myślimy i w jaki postrzegamy otaczający nas świat? I przede wszystkim, jaki jest związek pomiędzy językiem, ludzką świadomością i kłamstwem?
To zagadnienia, którymi zetknęłam się już kilka razy w toku mojej edukacji na studiach wyższych. Czytałam Langer, Lakoffa i Johnsona, że wymienię tylko kilka nazwisk. Problem metafory i jej związku z opisywanym zjawiskiem jest analogiczny do problemu mitu i jego związku z rzeczywistością, zaś problem kłamstwa, fantazjowania i wyobrażeń kontrfaktycznych to zdecydowanie bardzo istotne kwestie dla religioznawstwa. Mit i metafora są zjawiskami pokrewnymi, o ile nie uznamy ich za tożsame: i oba te zjawiska często uważane były za świadomie tworzone kłamstwa czy, w najlepszym wypadku, twory literackie, zaś obecna antropologia, zwłaszcza nastawiona kognitywnie (wraz z językoznawstwem kognitywnym) widzi w nich mechanizmy poznawcze.
Nauki kognitywne i neuronauki to spore pole do popisu nie tylko dla poważnej science, ale i dla filozofii, a wszelkie spekulacje naukowo-filozoficzne stają się prędzej czy później pożywką dla literatury science-fiction, wcale więc mnie nie dziwi, że China Mieville, jeden z oryginalniejszych autorów, piszących współcześnie fantastykę, zajął się właśnie kwestią języka i jego związkami z myśleniem. „Ambasadoria” opiera się na pomyśle całkiem prostym, ale niosącym za sobą wiele konsekwencji i komplikacji: gdzieś w kosmosie istnieje gatunek istot rozumnych absolutnie niezdolnych do kłamstwa. Ich język w sposób idealny oddaje ich myśli, do tego stopnia, że wszelkie wyrażenie abstrakcji wymaga wcześniej stworzenia środka stylistycznego opartego o autentyczny desygnat. Język tej rasy wyraża wyłącznie to, co było lub jest. Kłamstwo jest poza jego zasięgiem.
Oczywiście, do czasu, gdy gatunek wchodzi w kontakt z ludźmi, co prowadzi do nieuchronnych zmian, na początek drobnych, ale stopniowo narastających aż do tragicznej w skutkach eskalacji. Próba znalezienia sposobu na porozumienie doprowadza ludzi do stosowania coraz to nowych sposobów, aż okazuje się, że idealnym rozwiązaniem jest porozumiewanie się za pośrednictwem dwóch idealnie ze sobą zestrojonych osób: Ariekeni nie tylko mówią dokładnie to, co myślą, ale mają jeszcze dodatkowo dwie pary zsynchronizowanych ust. Jeden człowiek nie będzie umiał z nimi rozmawiać, dwóch już tak, ale muszą w tym celu myśleć jak jeden. Co oczywiście w wypadku naszego gatunku nie jest proste, a właściwie okazuje się niemożliwe... Ale przez jakiś czas skuteczne. Tylko, że Ariekeni nie uważają pojedynczego człowieka za w pełni świadomą rozumną istotę – zaś niektórzy ludzie traktują Ariekenów jako nie tak inteligentnych, jak się to wydaje. W końcu, jak może istnieć inteligencja bez wyobrażeń kontrfaktycznych? A może inteligencja bez kłamstwa to inteligencja sprzed upadku, bezgrzeszna? Ale jeśli tak, to w pozbawionym kłamstw, metafor i mitów raju musi pojawić się jabłko i wąż. Każda niewinność ma swój kres.
Mieville jest uznawany za jednego z najciekawszych autorów piszących współcześnie fantastykę i uważam, że jest to opinia w pełni zasłużona. Zaczął od krytykowania literatury fantasy i manifestu programowego dla nowego jej podgatunku, nazwanego „new weird”. Ten podgatunek w ogóle jest o tyle zabawny, że próbuje się podpiąć pod niego dokonania wcześniejszych twórców, takich jak Zelazny, Wolfe czy Peake, podczas gdy sama nazwa pojawia się dopiero wraz z Mieville’em i jego „Dworcem Perdido”. I dopiero po „Dworcu Perdido” pojawia się new weird jako nowy schemat, powielany przez epigonów Mieville’a – bo na przykład „Viriconium” Harissona i „Próba Kwiatów” Lake’a biorą z „Dworca” schemat i piętrzenie dziwności i barwne opisy, ale tak naprawdę nie są oryginalne. Mieville zauważył prędko, że raz skodyfikowany gatunek prędko przestanie być oryginalny i od własnego nowo-tworu się odcina. Nie chce ograniczać się do jednego schematu, próbuje i eksperymentuje. Tworzy powieści dla dzieci („Lon-nie-dyn”), urban fantasy („Kraken”, który jest bardzo solidny, ale jak dla mnie jest „po prostu” klasycznym – londyńskim dodatkowo – urban fantasy. Lubię ten gatunek, jednak po Mieville’u jednak oczekuję czegoś więcej, niż „po prostu”.) i powieści nie dające się jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo („Miasto i miasto”, co do którego nie ma nawet pewności, czy to fantastyka.). Eksperymentuje z językiem (Sądząc po tym, jak wygląda przekład... Nota bene, wydaje mi się, że tłumaczka miała przed sobą wyzwanie i że sobie z nim poradziła. Ale oczywiście, będę pewna dopiero po sięgnięciu po oryginał). Wydaje mi się, że blisko mu do Jacka Dukaja, bo podobnie jak on cały czas idzie do przodu i za każdym razem stara się stworzyć coś odmiennego, a przy tym zagłębia się w spekulacje naukowe, ale przede wszystkim – filozoficzne. Trudno mi niestety ocenić, jak wygląda Mieville od strony językowej, bo jeszcze nie miałam przyjemności zmierzenia się z nim w oryginale: zamierzam to jednak nadrobić w wolnej chwili. Czytanie Dukaja to jednak gigantyczny wysiłek intelektualny: Mieville zmusza do myślenia, ale jest o wiele lżejszy, zapewne nawet w oryginale. Jego książki nie są też tak obszerne gabarytowo. Niemniej jednak są gęste, pełne znaczeń i treści filozoficznych i nie inaczej jest z „Ambasadorią”, która konwencji fantastyki kontaktowej używa jako oprawy dla rozważań na temat natury języka, inteligencji i kłamstwa.
Czy warto? Oczywiście, że warto! „Ambasadoria” pokazuje, że ambitna science-fiction cały czas się rozwija, podobnie, jak rozwija się twórczość Mieville’a. Nie mogę powiedzieć, że jest to moja ulubiona książka tego autora, bo tą nadal pozostaje niesamowite, niejasne gatunkowo „Miasto i miasto”: a jednak po „Krakenie”, który osobiście nieco mnie rozczarował, „Ambasadoria” pokazuje, że autor nie zboczył na stałe w pisanie książek, które są „po prostu” popkulturową zabawą. I chwała mu za to.



 
China Mieville „Ambasadoria”
Wydawnictwo: Zysk i S-ka (2013)
Przekład: Krystyna Chodorowska
Cena: 39,90


Tytuł jest nawiązaniem do tytułu książki George’a Lakoffa i Marka Johnsona „Metaphors we live” – w polskim przekładzie znanej jako „Metafory w naszym życiu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz