(China Mieville
„Ambasadoria”)
Czym jest
język i jaki jest właściwie stosunek języka do tego, co myślimy? Jaki jest
związek słowa z jego desygnatem? Faktyczne powiązanie czy tylko konwencja? A
może coś jeszcze innego? Jaka jest rola metafor: czy są tylko środkami
stylistycznymi, czy też sposobem, w jaki myślimy i w jaki postrzegamy
otaczający nas świat? I przede wszystkim, jaki jest związek pomiędzy językiem,
ludzką świadomością i kłamstwem?
To
zagadnienia, którymi zetknęłam się już kilka razy w toku mojej edukacji na
studiach wyższych. Czytałam Langer, Lakoffa i Johnsona, że wymienię tylko kilka
nazwisk. Problem metafory i jej związku z opisywanym zjawiskiem jest
analogiczny do problemu mitu i jego związku z rzeczywistością, zaś problem
kłamstwa, fantazjowania i wyobrażeń kontrfaktycznych to zdecydowanie bardzo
istotne kwestie dla religioznawstwa. Mit i metafora są zjawiskami pokrewnymi, o
ile nie uznamy ich za tożsame: i oba te zjawiska często uważane były za
świadomie tworzone kłamstwa czy, w najlepszym wypadku, twory literackie, zaś
obecna antropologia, zwłaszcza nastawiona kognitywnie (wraz z językoznawstwem
kognitywnym) widzi w nich mechanizmy poznawcze.
Nauki
kognitywne i neuronauki to spore pole do popisu nie tylko dla poważnej science, ale i dla filozofii, a wszelkie
spekulacje naukowo-filozoficzne stają się prędzej czy później pożywką dla
literatury science-fiction, wcale
więc mnie nie dziwi, że China Mieville, jeden z oryginalniejszych autorów,
piszących współcześnie fantastykę, zajął się właśnie kwestią języka i jego
związkami z myśleniem. „Ambasadoria” opiera się na pomyśle całkiem prostym, ale
niosącym za sobą wiele konsekwencji i komplikacji: gdzieś w kosmosie istnieje
gatunek istot rozumnych absolutnie niezdolnych do kłamstwa. Ich język w sposób
idealny oddaje ich myśli, do tego stopnia, że wszelkie wyrażenie abstrakcji
wymaga wcześniej stworzenia środka stylistycznego opartego o autentyczny
desygnat. Język tej rasy wyraża wyłącznie to, co było lub jest. Kłamstwo jest
poza jego zasięgiem.
Oczywiście, do
czasu, gdy gatunek wchodzi w kontakt z ludźmi, co prowadzi do nieuchronnych
zmian, na początek drobnych, ale stopniowo narastających aż do tragicznej w
skutkach eskalacji. Próba znalezienia sposobu na porozumienie doprowadza ludzi
do stosowania coraz to nowych sposobów, aż okazuje się, że idealnym
rozwiązaniem jest porozumiewanie się za pośrednictwem dwóch idealnie ze sobą
zestrojonych osób: Ariekeni nie tylko mówią dokładnie to, co myślą, ale mają
jeszcze dodatkowo dwie pary zsynchronizowanych ust. Jeden człowiek nie będzie
umiał z nimi rozmawiać, dwóch już tak, ale muszą w tym celu myśleć jak jeden.
Co oczywiście w wypadku naszego gatunku nie jest proste, a właściwie okazuje
się niemożliwe... Ale przez jakiś czas skuteczne. Tylko, że Ariekeni nie
uważają pojedynczego człowieka za w pełni świadomą rozumną istotę – zaś
niektórzy ludzie traktują Ariekenów jako nie tak inteligentnych, jak się to
wydaje. W końcu, jak może istnieć inteligencja bez wyobrażeń kontrfaktycznych?
A może inteligencja bez kłamstwa to inteligencja sprzed upadku, bezgrzeszna?
Ale jeśli tak, to w pozbawionym kłamstw, metafor i mitów raju musi pojawić się
jabłko i wąż. Każda niewinność ma swój kres.
Mieville jest
uznawany za jednego z najciekawszych autorów piszących współcześnie fantastykę
i uważam, że jest to opinia w pełni zasłużona. Zaczął od krytykowania
literatury fantasy i manifestu programowego dla nowego jej podgatunku,
nazwanego „new weird”. Ten podgatunek w ogóle jest o tyle zabawny, że próbuje
się podpiąć pod niego dokonania wcześniejszych twórców, takich jak Zelazny,
Wolfe czy Peake, podczas gdy sama nazwa pojawia się dopiero wraz z Mieville’em
i jego „Dworcem Perdido”. I dopiero po „Dworcu Perdido” pojawia się new weird
jako nowy schemat, powielany przez epigonów Mieville’a – bo na przykład
„Viriconium” Harissona i „Próba Kwiatów” Lake’a biorą z „Dworca” schemat i
piętrzenie dziwności i barwne opisy, ale tak naprawdę nie są oryginalne.
Mieville zauważył prędko, że raz skodyfikowany gatunek prędko przestanie być
oryginalny i od własnego nowo-tworu się odcina. Nie chce ograniczać się do
jednego schematu, próbuje i eksperymentuje. Tworzy powieści dla dzieci
(„Lon-nie-dyn”), urban fantasy („Kraken”, który jest bardzo solidny, ale jak dla
mnie jest „po prostu” klasycznym – londyńskim dodatkowo – urban fantasy. Lubię
ten gatunek, jednak po Mieville’u jednak oczekuję czegoś więcej, niż „po
prostu”.) i powieści nie dające się jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo
(„Miasto i miasto”, co do którego nie ma nawet pewności, czy to fantastyka.).
Eksperymentuje z językiem (Sądząc po tym, jak wygląda przekład... Nota bene,
wydaje mi się, że tłumaczka miała przed sobą wyzwanie i że sobie z nim
poradziła. Ale oczywiście, będę pewna dopiero po sięgnięciu po oryginał).
Wydaje mi się, że blisko mu do Jacka Dukaja, bo podobnie jak on cały czas idzie
do przodu i za każdym razem stara się stworzyć coś odmiennego, a przy tym
zagłębia się w spekulacje naukowe, ale przede wszystkim – filozoficzne. Trudno
mi niestety ocenić, jak wygląda Mieville od strony językowej, bo jeszcze nie
miałam przyjemności zmierzenia się z nim w oryginale: zamierzam to jednak
nadrobić w wolnej chwili. Czytanie Dukaja to jednak gigantyczny wysiłek
intelektualny: Mieville zmusza do myślenia, ale jest o wiele lżejszy, zapewne
nawet w oryginale. Jego książki nie są też tak obszerne gabarytowo. Niemniej
jednak są gęste, pełne znaczeń i treści filozoficznych i nie inaczej jest z
„Ambasadorią”, która konwencji fantastyki kontaktowej używa jako oprawy dla
rozważań na temat natury języka, inteligencji i kłamstwa.
Czy warto?
Oczywiście, że warto! „Ambasadoria” pokazuje, że ambitna science-fiction cały
czas się rozwija, podobnie, jak rozwija się twórczość Mieville’a. Nie mogę
powiedzieć, że jest to moja ulubiona książka tego autora, bo tą nadal pozostaje
niesamowite, niejasne gatunkowo „Miasto i miasto”: a jednak po „Krakenie”,
który osobiście nieco mnie rozczarował, „Ambasadoria” pokazuje, że autor nie
zboczył na stałe w pisanie książek, które są „po prostu” popkulturową zabawą. I
chwała mu za to.
China Mieville
„Ambasadoria”
Wydawnictwo:
Zysk i S-ka (2013)
Przekład:
Krystyna Chodorowska
Cena: 39,90
Tytuł jest
nawiązaniem do tytułu książki George’a Lakoffa i Marka Johnsona „Metaphors we
live” – w polskim przekładzie znanej jako „Metafory w naszym życiu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz