Tytuł ciut przekorny, przyznaję,
bo fan-fiction zdarza mi się i czytać i pisać, choć zdecydowanie rzadziej, niż
kiedyś. Właściwie powinnam napisać „Dlaczego (już) nie czytam (zazwyczaj) i nie
piszę (często) fan-fiction”. Ale chciałabym się skupić raczej na tym, co mnie
od fanfików odciąga, niż na tym, co mnie w nich interesuje. Choć, siłą rzeczy,
o tym, czego w fanfikach czasami zdarza mi się szukać, też będzie – jako
opozycja do tego, na co w nich zazwyczaj natrafiałam.
Nie należę do osób uważających,
że pisanie czy czytanie fan-fiction nie ma sensu. Jako rodzaj twórczości
zaspokaja potrzeby tak autorów, jak i czytelników. Co z tego, że fan-fiction
nie da się opublikować oficjalnie, w wydawnictwie i dostać za nie pieniędzy
(nooo, zazwyczaj się nie da: historia literatury zna masę wyjątków od tej
reguły)? Nie każdy ma aspiracje do profesjonalizmu, a wśród tych, którzy je
jednak mają są ludzie, którzy fan-fiction piszą dla wprawy czy po prostu dla
zabawy. Co do czytania, to tutaj też zabawa jest podstawowym kryterium, nie
oszukujmy się, zabawa to podstawowa motywacja dla odbiorcy każdego tekstu
kultury. Oczywiście, każdy rozumie przez „zabawę” coś nieco innego, każdemu coś
nieco innego sprawia przyjemność. Więc niektórzy szukają w fanfikach zabawnych
scen, inni – tego, czego brakowało im we właściwym dziele (zazwyczaj
konkretnego romansu), a jeszcze inni – kontynuacji uczestnictwa w świecie i
fabule, które ich zachwyciły. Czasem oczekują tego wszystkiego na raz.
Kiedy już mam ochotę na
fan-fiction zdecydowanie należę do ostatniego rodzaju czytelników, choć
przyznaję, że dwa pierwsze „cele” nie przeszkadzają mi, a nawet miałam okresy,
kiedy poszukiwałam konkretnych slashy. Mój problem jednak polega na tym, że
doskonale wiem, jakiego klimatu oczekuję, jakie przedstawienie postaci mnie
satysfakcjonuje i jakiego rodzaju fabuły uważam za interesujące. Czytając
książkę, oglądając film czy serial tworzę sobie w głowie konkretny obraz
postaci, konkretne wrażenie: jeśli potem mam ochotę czytać fanfiki, to po to,
aby to wrażenie utrzymało się dłużej. I problem polega na tym, że kiedy już
sięgam po jakiś fanfik, zazwyczaj okazuje się, że najwyraźniej jego autor miał
kompletnie inne wrażenie, niż moje.
Oczywiście, to nie oznacza, że nie
zdarza mi się czytać rzeczy, które się z moimi pragnieniami pokrywają.
Niesamowicie podobało mi się Torque
Carrie (i inne jej teksty z Avengers)
– za to, że był to właściwie bardziej fanfik z mitologii skandynawskiej. Lubię
fanfiki ze Star Treka pisane przez
Mirvekę – przede wszystkim za to, jak bardzo autorka się przykłada do
zachowania realiów świata. Podobało mi się, także avengersowe, Tricks of trade, choć przyznaję, nie
sięgnęłabym po ten tekst sama z siebie: bo przyznaję, że slash z tego akurat filmu,
zwłaszcza pairing Frost-Iron (dla niezorientownaych: Loki i Tony Stark) do mnie
nie dociera, ale dotarło do mnie bardzo bogate nawiązywanie do wielu komiksów
Marvela i fabuła, która została na jego bazie zbudowana, i która wcale nie
sprowadza się tylko do relacji romantycznej. Uwielbiam też fanfiki o Sherlocku
Holmesie pisane przez Katie Forsythe, przede wszystkim za wspaniałe zachowanie
klimatu i języka Doyle’a i za trzymanie się charakterów postaci: ze slashem
jako jedyną właściwie „własną interpretacją”. I za to, że były to fiki z
książki, nie z żadnej z ekranizacji, ale do tego wątku jeszcze wrócę.
Kiedyś czytałam fanfików wiele i
potrafiłam zacząć oglądać jakąś serię tylko po to, żeby zrozumieć twórczość jej
fanów. Potrafiłam czytać fanfika z czegoś, czego nie znałam, albo czego nie
lubiłam: z różną motywacją, przyznaję. Czasem motywacją był talent autora i
moje zaufanie do niego, czasem społecznościowo chciałam skomentować tekst i
przy okazji może zdobyć trochę komentarzy dla siebie – w ramach zwyczajnej
ludzkiej wdzięczności. Przekonałam się przy tym, że na wzajemność nie ma co
liczyć, że to, że ja czytam fanfika z serii anime, która mnie nie interesuje
nie oznacza, że ktoś będzie gotów przeczytać w zamian coś, czego tematyka nie
interesuje jego.
I to właściwie okazało się
podstawowym powodem, dla którego fanfiki pisać przestałam. Okazało się, że
Internet nie chce czytać takich tekstów, jakie chcę pisać ja. Co z tego, że mam
w głowie historię, skoro niestety nie wpasowuje się ona w gusta ludzi odwiedzających
stronę? Ja chcę pisać to, co się określa mianem „gen” – historię kryminalną,
psychologiczną, fantastyczną, wojenną – ewentualnie wplatając nieco wątków romansowych.
Potem okazuje się, że czytelnik chce czytać slasha z tym, a nie innym
pairingiem, z tego, a nie innego fandomu. To trochę niestety też problem
mikroskopijności polskiej sceny fanfikowej i faktu, że zazwyczaj zapętla się
ona na jednym czy dwóch tematach. Mamy z jednej strony jakiś popularny
aktualnie zespół muzyczny, o którym piszą głównie gimnazjalistki (Za czasów
mojego intensywnego blogowania około roku 2005 było to Tokio Hotel, teraz jest
One Direction), mamy popularne aktualnie anime (Nie mam zielonego pojęcia, co
jest na topie. Niedawno była Hetalia),
mamy w końcu jakiś serial, rzadziej książkę czy film. Czasem kilka na raz, ale
z moich obserwacji wynika, że internauci lubią gromadzić się w większych
grupach i że zazwyczaj grupa wsiada masowo w jeden wagonik. Nie widzę w tym nic
złego, bo sama zapadam czasem na fangirlizm – przyznaję, umiarkowany, ale
całkiem przyjemny. Na obrzeżach takich grup istnieją fandomy niszowe,
jedno-kilkuosobowe, ludzie, którzy mają pomysły na fanfiki do rzeczy mało
popularnych. W Polsce: na stronach anglojęzycznych na pewno łatwiej byłoby
znaleźć i teksty na ten temat, i zainteresowanie fanów. W Polsce nawet i prężny
ostatnio, wydawałoby się, fandom Star
Treka nie ma sensownego miejsca, gdzie można by się twórczością podzielić.
Przypuszczam, że gdyby takie miejsce miał, założyłyby je miłośniczki slashu i
nie wiele byłoby miejsca na historie nieslashowe.
Czasem, kiedy już wsiądę do tego
wagonika, mam ochotę przeczytać jakiegoś fanfika. Tak było w wypadku Avengers: naprawdę chciałam jeszcze
pobyć z tym klimatem i postaciami, tak, w wydaniu filmowym. Może popełniłam
błąd i powinnam była zabrać się za czytanie komiksów: ale przebijanie się przez
setki marvelowskich wydawnictw nieco mnie przerażało. A ja miałam ochotę na
fanfik.
I co, szukałam, czytałam? Nie.
Przeraziła mnie opcja przebijania się przez sterty grafomanii, pwp i rzeczy
które byłyby dla mnie treściowo niestrawne. Albo opowiadań bez fabuły, choć
dobrze napisanych: takich „okruchów życia” które też się czasami pisuje. A mnie
nie interesuje czytanie o tym, jak superbohaterowie wiodą sobie zwykłe życie. I
owszem, rozwój psychologiczny postaci, który może odbywać się tak w powietrzu,
jak i w kuchni. Ale jeśli ta scena w kuchni, przy robieniu kanapki z dżemem
jest, to wolałabym, żeby wpleciono ją w jakiś dłuższy cykl wydarzeń, fabułę,
intrygę, akcję. Seria obrazków poświęconych kanapkom z dżemem, wyjściom do
kawiarni i codziennej codzienności nie jest dla mnie interesująca, kiedy szukam
porywającej historii.
Ludzie piszą takie obrazki,
ludzie piszą slashe, fluffy i komedyjki. Romanse erotyczne, nadziane seksem w
każdym rozdziale (Och, Serio herbaciana,
miałaś zaczątek świetnej fabuły...) Ludzie piszą AU – coś, czego nie rozumiem
najbardziej na świecie, bo w większości AU z oryginalnych postaci zostają tylko
imiona. Ba, czasem jest to doprowadzone wręcz do absurdu: Postać A jest
czajnikiem, postać B filiżanką, a pełna napięcia erotycznego interakcja
rozgrywa się podczas nalewania herbaty. Hmmm, tak. Poważnie widziałam tego typu
rzeczy. Nie ogarniam ich. Nie czytam ich. Poza tym zazwyczaj są drabblami. Drabble
nader często mają to do siebie, że można do nich wstawić każde właściwie imiona
i będzie pasować tak samo. Jak tekst na nagrobku.
Osobnym problemem są OC –
kategoria absolutnie znienawidzona w lwiej części fandomu. Tej nienawiści też
nie ogarniam. Rozumiem, strach, że każdy OC który się pojawi będzie tak zwaną
„Mary Sue” (nie będę się w tej chwili wgłębiać w moje poglądy na zagadnienie
marysuizmu, ale powiem, że uważam, że fobia przed nim może wyrządzić strasznie
szkody). Ciekawe, czy jeśli pisząc fanfik z, dajmy na to, Sherlocka, umieścimy tam samodzielnie wykreowanego złoczyńcę, też
będzie on Mary Sue? Pewnie tak. W końcu, jeśli jest dość inteligentny, żeby
stanowić wyzwanie dla genialnego detektywa, musi być nierealistycznym nie
wyważonym marzeniem autora. Zwłaszcza, jeśli jest tej samej płci, co autor.
Zwłaszcza, jeśli jest kobietą.
W fanfiku OC być nie powinno.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie powinno być więcej, niż dwóch postaci. No do
romansów i scen robienia kanapki z dżemem dwie postaci wystarczą. Do intryg
nie. A ja chcę intrygi: czytać i pisać.
Nie czytam (już) (zazwyczaj)
fan-fiction, bo wiem, że niewiele jest tekstów, które wzbudzają moje
zainteresowanie. Długich historii z intrygą, zarysowanymi charakterami, akcją,
klimatem, który znam z pierwowzoru. Tak, jestem wybredna, przyznaję. Nie, nie
oceniam tych, którzy mają inne wymagania, niż ja. Inne nie oznacza gorsze. Ja
czytanie fanfików porzuciłam, robiąc tylko czasem wyjątki dla rzeczy, które
zostaną mi polecone lub na rzeczy, które piszą zaufani autorzy... ale
przyznaję, jednego z zaufanych autorów porzuciłam jakiś czas temu. Kiedyś byłam
w stanie zacząć oglądać anime, żeby zrozumieć jego teksty – potem zaczął pisać
z seriali, na które absolutnie nie miałam ochoty. Potem pisał z Sherlocka – a ja, choć serial uwielbiam,
nie znalazłam w jego tekstach nic ciekawego dla mnie. Może dlatego, że sam
serial postrzegam jako fanfika – jakże to, czytać fanfiki do fanfika?
Zawiodłam (się) jako autor
fanfiction. Owszem, o moim potterowskim I
widzę ciemność... pisano że „fic oprócz scenek ma też jakąś fabułę”. I
nawet ktoś się ucieszył z zakończenia. Owszem, Ciało jest narzędziem zostało bardzo ciepło przyjęte. Tylko, że
jakiś czas potem wybuchła mania na Sherlocka
i jedna osoba napisała mi, że chętnie by poczytała coś mojego z tego fandomu. A
ja kompletnie nie miałam już fazy na pisanie w tych klimatach. Zresztą bardzo
mi się nie spodobało podejście tamtej osoby (skądinąd inteligentnego człowieka,
którego cenię): kiedy pisałam to, co on by chciał, było super. Zaczynałam coś
po mojej myśli – nagle okazywało się, że nie umiem „trzymać fabuły w ryzach”.
Miałam wrażenie że mam wybór:
wsiąść w ten sam pociąg, co wszyscy i pisać na życzenie, w konwencjach, które
mi się nie podobały, albo pisać po swojemu i szukać nowej niszy. Wybrałam to
drugie i chyba dobrze na tym wyszłam. Czasem mi żal niezrealizowanych pomysłów,
kłębiących się w głowie, ale mam wiele innych pomysłów, a z czegoś trzeba
zrezygnować. Więc zrezygnowałam.
Czy kogoś winię, czy narzekam,
czy mam za złe polskiemu fandomowi jego zamknięcie? Może troszkę. Bo widzę ten
fandom jako zamknięty, ale może to nie tylko wina polskiego fandomu. Ludzie
szukają konkretnych treści, ja też ich szukam. Nauczyłam się, że nie trzeba się
zmuszać i czytać/pisać czegoś co mi nie podchodzi, żeby się dopasować.
Trochę na około tematu, ale co tam, dam upust swoim przemyśleniom ;). Ogólnie rzecz biorąc to też nie czytam fików
OdpowiedzUsuńJa lubię AU, gdzie chociaż wszystko zostało zmienione, to charakter postaci został dobrze oddany. Sama mam jeden fanfik, w którym wszyscy bohaterowie zamienili się w rzeczy tylko po to, żeby wyeksponować ich charakter. Tak jak piszesz jednak, zazwyczaj AU polega na tym, że możesz zmieniać imiona postaci, a i tak wyjdzie na to samo, bo tak jest wszystko pozmieniane. Znam kogoś, kto przy zmianie fandomów podmieniał w fikach tylko imiona.
Sama hmmm... zaczęłam pisać ff w zeszłym roku, chociaż wcześniej praktycznie nic nie pisałam, z tym, że ja mam jedną konkretną osobę, dla której piszę, a reszta może to czytać, ale nie musi, więc jest mi dużo łatwiej - ani się nie muszę ograniczać tym, że muszę pisać coś popularnego, slashowego dla ludzi, ani tym, że raczej powinnam się wyłamać z ogółu i przestać płynąć z prądem. Czy robię jedno, czy drugie - wszystko mi jedno. Z resztą nie oszukujmy się - piszę z animu/mangu i oprócz ludzi, na których mi zależy, to może to czytać nikt i każdy. Aczkolwiek czasem jakiś komentarz szalonego fangerla serii z internetów tak czy siak może zmotywować.
Bardziej co prawda znam się na rysunkach i komiksach, a naprawdę bardzo mało fików czytam, dlatego weźmy tutaj przykład mangaki, Minami Ozaki. Minami-sensei rysowała sobie doujinshi Wakashimazu x Kojiro z Kapitana Tsubasy. W końcu musiało się w jej mózgownicy to wszystko robić tak AU, że nie mogła tego kontynuować jako doujinów i zaczęła tworzyć z tego własną mangę. I teraz serio mało kto zwraca uwagę na to, jaka była geneza Zetsuaia i Bronze bo to klasyka gatunku sama w sobie. Tak, że nigdy nie wiadomo jak pisanie fików/rysowanie doujinów, nawet płynąc z prądem, wpłynie na twórcę i czy nie rozwinie go do stworzenia jakiejś historii, która się wybije.
Ale nie, generalnie ja też nie czytam ff, ja tu po prostu bredzę XD
Mhm, widzę, że mam z fanfikami podobny problem jak ty, Ann. Od siebie dodam jeszcze, że większość fanfików, z jakimi się zetknąłem, pisana była w myśl zasady "więcej tego samego" i po prostu powielała w kółko ograne sceny, motywy, tematy. A to dla mnie jest po prostu nudne.
OdpowiedzUsuńTych parę dobrych fanfików, które znam (wszystkie potterowe), to po prostu dobre, oryginalne pomysły z udziałem wiernie odtworzonych "gotowych" postaci.