niedziela, 27 października 2013

Dlaczego nie czytam i nie piszę fanfiction


Tytuł ciut przekorny, przyznaję, bo fan-fiction zdarza mi się i czytać i pisać, choć zdecydowanie rzadziej, niż kiedyś. Właściwie powinnam napisać „Dlaczego (już) nie czytam (zazwyczaj) i nie piszę (często) fan-fiction”. Ale chciałabym się skupić raczej na tym, co mnie od fanfików odciąga, niż na tym, co mnie w nich interesuje. Choć, siłą rzeczy, o tym, czego w fanfikach czasami zdarza mi się szukać, też będzie – jako opozycja do tego, na co w nich zazwyczaj natrafiałam.

Nie należę do osób uważających, że pisanie czy czytanie fan-fiction nie ma sensu. Jako rodzaj twórczości zaspokaja potrzeby tak autorów, jak i czytelników. Co z tego, że fan-fiction nie da się opublikować oficjalnie, w wydawnictwie i dostać za nie pieniędzy (nooo, zazwyczaj się nie da: historia literatury zna masę wyjątków od tej reguły)? Nie każdy ma aspiracje do profesjonalizmu, a wśród tych, którzy je jednak mają są ludzie, którzy fan-fiction piszą dla wprawy czy po prostu dla zabawy. Co do czytania, to tutaj też zabawa jest podstawowym kryterium, nie oszukujmy się, zabawa to podstawowa motywacja dla odbiorcy każdego tekstu kultury. Oczywiście, każdy rozumie przez „zabawę” coś nieco innego, każdemu coś nieco innego sprawia przyjemność. Więc niektórzy szukają w fanfikach zabawnych scen, inni – tego, czego brakowało im we właściwym dziele (zazwyczaj konkretnego romansu), a jeszcze inni – kontynuacji uczestnictwa w świecie i fabule, które ich zachwyciły. Czasem oczekują tego wszystkiego na raz.
Kiedy już mam ochotę na fan-fiction zdecydowanie należę do ostatniego rodzaju czytelników, choć przyznaję, że dwa pierwsze „cele” nie przeszkadzają mi, a nawet miałam okresy, kiedy poszukiwałam konkretnych slashy. Mój problem jednak polega na tym, że doskonale wiem, jakiego klimatu oczekuję, jakie przedstawienie postaci mnie satysfakcjonuje i jakiego rodzaju fabuły uważam za interesujące. Czytając książkę, oglądając film czy serial tworzę sobie w głowie konkretny obraz postaci, konkretne wrażenie: jeśli potem mam ochotę czytać fanfiki, to po to, aby to wrażenie utrzymało się dłużej. I problem polega na tym, że kiedy już sięgam po jakiś fanfik, zazwyczaj okazuje się, że najwyraźniej jego autor miał kompletnie inne wrażenie, niż moje.
Oczywiście, to nie oznacza, że nie zdarza mi się czytać rzeczy, które się z moimi pragnieniami pokrywają. Niesamowicie podobało mi się Torque Carrie (i inne jej teksty z Avengers) – za to, że był to właściwie bardziej fanfik z mitologii skandynawskiej. Lubię fanfiki ze Star Treka pisane przez Mirvekę – przede wszystkim za to, jak bardzo autorka się przykłada do zachowania realiów świata. Podobało mi się, także avengersowe, Tricks of trade, choć przyznaję, nie sięgnęłabym po ten tekst sama z siebie: bo przyznaję, że slash z tego akurat filmu, zwłaszcza pairing Frost-Iron (dla niezorientownaych: Loki i Tony Stark) do mnie nie dociera, ale dotarło do mnie bardzo bogate nawiązywanie do wielu komiksów Marvela i fabuła, która została na jego bazie zbudowana, i która wcale nie sprowadza się tylko do relacji romantycznej. Uwielbiam też fanfiki o Sherlocku Holmesie pisane przez Katie Forsythe, przede wszystkim za wspaniałe zachowanie klimatu i języka Doyle’a i za trzymanie się charakterów postaci: ze slashem jako jedyną właściwie „własną interpretacją”. I za to, że były to fiki z książki, nie z żadnej z ekranizacji, ale do tego wątku jeszcze wrócę.
Kiedyś czytałam fanfików wiele i potrafiłam zacząć oglądać jakąś serię tylko po to, żeby zrozumieć twórczość jej fanów. Potrafiłam czytać fanfika z czegoś, czego nie znałam, albo czego nie lubiłam: z różną motywacją, przyznaję. Czasem motywacją był talent autora i moje zaufanie do niego, czasem społecznościowo chciałam skomentować tekst i przy okazji może zdobyć trochę komentarzy dla siebie – w ramach zwyczajnej ludzkiej wdzięczności. Przekonałam się przy tym, że na wzajemność nie ma co liczyć, że to, że ja czytam fanfika z serii anime, która mnie nie interesuje nie oznacza, że ktoś będzie gotów przeczytać w zamian coś, czego tematyka nie interesuje jego.
I to właściwie okazało się podstawowym powodem, dla którego fanfiki pisać przestałam. Okazało się, że Internet nie chce czytać takich tekstów, jakie chcę pisać ja. Co z tego, że mam w głowie historię, skoro niestety nie wpasowuje się ona w gusta ludzi odwiedzających stronę? Ja chcę pisać to, co się określa mianem „gen” – historię kryminalną, psychologiczną, fantastyczną, wojenną – ewentualnie wplatając nieco wątków romansowych. Potem okazuje się, że czytelnik chce czytać slasha z tym, a nie innym pairingiem, z tego, a nie innego fandomu. To trochę niestety też problem mikroskopijności polskiej sceny fanfikowej i faktu, że zazwyczaj zapętla się ona na jednym czy dwóch tematach. Mamy z jednej strony jakiś popularny aktualnie zespół muzyczny, o którym piszą głównie gimnazjalistki (Za czasów mojego intensywnego blogowania około roku 2005 było to Tokio Hotel, teraz jest One Direction), mamy popularne aktualnie anime (Nie mam zielonego pojęcia, co jest na topie. Niedawno była Hetalia), mamy w końcu jakiś serial, rzadziej książkę czy film. Czasem kilka na raz, ale z moich obserwacji wynika, że internauci lubią gromadzić się w większych grupach i że zazwyczaj grupa wsiada masowo w jeden wagonik. Nie widzę w tym nic złego, bo sama zapadam czasem na fangirlizm – przyznaję, umiarkowany, ale całkiem przyjemny. Na obrzeżach takich grup istnieją fandomy niszowe, jedno-kilkuosobowe, ludzie, którzy mają pomysły na fanfiki do rzeczy mało popularnych. W Polsce: na stronach anglojęzycznych na pewno łatwiej byłoby znaleźć i teksty na ten temat, i zainteresowanie fanów. W Polsce nawet i prężny ostatnio, wydawałoby się, fandom Star Treka nie ma sensownego miejsca, gdzie można by się twórczością podzielić. Przypuszczam, że gdyby takie miejsce miał, założyłyby je miłośniczki slashu i nie wiele byłoby miejsca na historie nieslashowe.
Czasem, kiedy już wsiądę do tego wagonika, mam ochotę przeczytać jakiegoś fanfika. Tak było w wypadku Avengers: naprawdę chciałam jeszcze pobyć z tym klimatem i postaciami, tak, w wydaniu filmowym. Może popełniłam błąd i powinnam była zabrać się za czytanie komiksów: ale przebijanie się przez setki marvelowskich wydawnictw nieco mnie przerażało. A ja miałam ochotę na fanfik.
I co, szukałam, czytałam? Nie. Przeraziła mnie opcja przebijania się przez sterty grafomanii, pwp i rzeczy które byłyby dla mnie treściowo niestrawne. Albo opowiadań bez fabuły, choć dobrze napisanych: takich „okruchów życia” które też się czasami pisuje. A mnie nie interesuje czytanie o tym, jak superbohaterowie wiodą sobie zwykłe życie. I owszem, rozwój psychologiczny postaci, który może odbywać się tak w powietrzu, jak i w kuchni. Ale jeśli ta scena w kuchni, przy robieniu kanapki z dżemem jest, to wolałabym, żeby wpleciono ją w jakiś dłuższy cykl wydarzeń, fabułę, intrygę, akcję. Seria obrazków poświęconych kanapkom z dżemem, wyjściom do kawiarni i codziennej codzienności nie jest dla mnie interesująca, kiedy szukam porywającej historii.
Ludzie piszą takie obrazki, ludzie piszą slashe, fluffy i komedyjki. Romanse erotyczne, nadziane seksem w każdym rozdziale (Och, Serio herbaciana, miałaś zaczątek świetnej fabuły...) Ludzie piszą AU – coś, czego nie rozumiem najbardziej na świecie, bo w większości AU z oryginalnych postaci zostają tylko imiona. Ba, czasem jest to doprowadzone wręcz do absurdu: Postać A jest czajnikiem, postać B filiżanką, a pełna napięcia erotycznego interakcja rozgrywa się podczas nalewania herbaty. Hmmm, tak. Poważnie widziałam tego typu rzeczy. Nie ogarniam ich. Nie czytam ich. Poza tym zazwyczaj są drabblami. Drabble nader często mają to do siebie, że można do nich wstawić każde właściwie imiona i będzie pasować tak samo. Jak tekst na nagrobku.
Osobnym problemem są OC – kategoria absolutnie znienawidzona w lwiej części fandomu. Tej nienawiści też nie ogarniam. Rozumiem, strach, że każdy OC który się pojawi będzie tak zwaną „Mary Sue” (nie będę się w tej chwili wgłębiać w moje poglądy na zagadnienie marysuizmu, ale powiem, że uważam, że fobia przed nim może wyrządzić strasznie szkody). Ciekawe, czy jeśli pisząc fanfik z, dajmy na to, Sherlocka, umieścimy tam samodzielnie wykreowanego złoczyńcę, też będzie on Mary Sue? Pewnie tak. W końcu, jeśli jest dość inteligentny, żeby stanowić wyzwanie dla genialnego detektywa, musi być nierealistycznym nie wyważonym marzeniem autora. Zwłaszcza, jeśli jest tej samej płci, co autor. Zwłaszcza, jeśli jest kobietą.
W fanfiku OC być nie powinno. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie powinno być więcej, niż dwóch postaci. No do romansów i scen robienia kanapki z dżemem dwie postaci wystarczą. Do intryg nie. A ja chcę intrygi: czytać i pisać.
Nie czytam (już) (zazwyczaj) fan-fiction, bo wiem, że niewiele jest tekstów, które wzbudzają moje zainteresowanie. Długich historii z intrygą, zarysowanymi charakterami, akcją, klimatem, który znam z pierwowzoru. Tak, jestem wybredna, przyznaję. Nie, nie oceniam tych, którzy mają inne wymagania, niż ja. Inne nie oznacza gorsze. Ja czytanie fanfików porzuciłam, robiąc tylko czasem wyjątki dla rzeczy, które zostaną mi polecone lub na rzeczy, które piszą zaufani autorzy... ale przyznaję, jednego z zaufanych autorów porzuciłam jakiś czas temu. Kiedyś byłam w stanie zacząć oglądać anime, żeby zrozumieć jego teksty – potem zaczął pisać z seriali, na które absolutnie nie miałam ochoty. Potem pisał z Sherlocka – a ja, choć serial uwielbiam, nie znalazłam w jego tekstach nic ciekawego dla mnie. Może dlatego, że sam serial postrzegam jako fanfika – jakże to, czytać fanfiki do fanfika?
Zawiodłam (się) jako autor fanfiction. Owszem, o moim potterowskim I widzę ciemność... pisano że „fic oprócz scenek ma też jakąś fabułę”. I nawet ktoś się ucieszył z zakończenia. Owszem, Ciało jest narzędziem zostało bardzo ciepło przyjęte. Tylko, że jakiś czas potem wybuchła mania na Sherlocka i jedna osoba napisała mi, że chętnie by poczytała coś mojego z tego fandomu. A ja kompletnie nie miałam już fazy na pisanie w tych klimatach. Zresztą bardzo mi się nie spodobało podejście tamtej osoby (skądinąd inteligentnego człowieka, którego cenię): kiedy pisałam to, co on by chciał, było super. Zaczynałam coś po mojej myśli – nagle okazywało się, że nie umiem „trzymać fabuły w ryzach”.
Miałam wrażenie że mam wybór: wsiąść w ten sam pociąg, co wszyscy i pisać na życzenie, w konwencjach, które mi się nie podobały, albo pisać po swojemu i szukać nowej niszy. Wybrałam to drugie i chyba dobrze na tym wyszłam. Czasem mi żal niezrealizowanych pomysłów, kłębiących się w głowie, ale mam wiele innych pomysłów, a z czegoś trzeba zrezygnować. Więc zrezygnowałam.

Czy kogoś winię, czy narzekam, czy mam za złe polskiemu fandomowi jego zamknięcie? Może troszkę. Bo widzę ten fandom jako zamknięty, ale może to nie tylko wina polskiego fandomu. Ludzie szukają konkretnych treści, ja też ich szukam. Nauczyłam się, że nie trzeba się zmuszać i czytać/pisać czegoś co mi nie podchodzi, żeby się dopasować. 

2 komentarze:

  1. Trochę na około tematu, ale co tam, dam upust swoim przemyśleniom ;). Ogólnie rzecz biorąc to też nie czytam fików

    Ja lubię AU, gdzie chociaż wszystko zostało zmienione, to charakter postaci został dobrze oddany. Sama mam jeden fanfik, w którym wszyscy bohaterowie zamienili się w rzeczy tylko po to, żeby wyeksponować ich charakter. Tak jak piszesz jednak, zazwyczaj AU polega na tym, że możesz zmieniać imiona postaci, a i tak wyjdzie na to samo, bo tak jest wszystko pozmieniane. Znam kogoś, kto przy zmianie fandomów podmieniał w fikach tylko imiona.

    Sama hmmm... zaczęłam pisać ff w zeszłym roku, chociaż wcześniej praktycznie nic nie pisałam, z tym, że ja mam jedną konkretną osobę, dla której piszę, a reszta może to czytać, ale nie musi, więc jest mi dużo łatwiej - ani się nie muszę ograniczać tym, że muszę pisać coś popularnego, slashowego dla ludzi, ani tym, że raczej powinnam się wyłamać z ogółu i przestać płynąć z prądem. Czy robię jedno, czy drugie - wszystko mi jedno. Z resztą nie oszukujmy się - piszę z animu/mangu i oprócz ludzi, na których mi zależy, to może to czytać nikt i każdy. Aczkolwiek czasem jakiś komentarz szalonego fangerla serii z internetów tak czy siak może zmotywować.

    Bardziej co prawda znam się na rysunkach i komiksach, a naprawdę bardzo mało fików czytam, dlatego weźmy tutaj przykład mangaki, Minami Ozaki. Minami-sensei rysowała sobie doujinshi Wakashimazu x Kojiro z Kapitana Tsubasy. W końcu musiało się w jej mózgownicy to wszystko robić tak AU, że nie mogła tego kontynuować jako doujinów i zaczęła tworzyć z tego własną mangę. I teraz serio mało kto zwraca uwagę na to, jaka była geneza Zetsuaia i Bronze bo to klasyka gatunku sama w sobie. Tak, że nigdy nie wiadomo jak pisanie fików/rysowanie doujinów, nawet płynąc z prądem, wpłynie na twórcę i czy nie rozwinie go do stworzenia jakiejś historii, która się wybije.

    Ale nie, generalnie ja też nie czytam ff, ja tu po prostu bredzę XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Mhm, widzę, że mam z fanfikami podobny problem jak ty, Ann. Od siebie dodam jeszcze, że większość fanfików, z jakimi się zetknąłem, pisana była w myśl zasady "więcej tego samego" i po prostu powielała w kółko ograne sceny, motywy, tematy. A to dla mnie jest po prostu nudne.

    Tych parę dobrych fanfików, które znam (wszystkie potterowe), to po prostu dobre, oryginalne pomysły z udziałem wiernie odtworzonych "gotowych" postaci.

    OdpowiedzUsuń