7.
Sztuka
Jeśli
gdzieś wyczytaliście, że drowy nie mają sztuki, to znaczy, że
czytaliście głupoty. Być może propagandę wysokich elfów, które
swoich podziemnych kuzynów chcą pokazać jako barbarzyńców. Nie
ma inteligentnych istot nie tworzących sztuki. To znaczy, nie wiem,
może wam by się jakoś udawało takie stworzyć, ale szczerze? Nie
radzę. Poczucie estetyki i wyrażanie go przez twórczość
artystyczną, zdolność do myślenia symbolicznego – to bardzo
ważne wyróżniki inteligencji. Oczywiście, kiedy jesteśmy
dziewiętnastowiecznym angielskim gentelmenem, podróżującym po
dzikich Indiach, które łaskawie panująca imperatorowa, królowa
Wiktoria łaskawie pragnie ucywilizować, możemy uważać, że ta
prymitywna twórczość tubylców może być co najwyżej prymitywną
sztuką. Przecież nie wpisuje się w kanony sztuki Zachodu!
Zwłaszcza naszej Anglii. A co dopiero mówić o dzikusach z Afryki,
Ameryki, czy, o zgrozo, Australii!
Ale
nie jesteśmy wiktoriańskim Anglikiem. Ani Hiszpanem z XVII wieku.
Ani, na całe szczęście, Niemcem sprzed drugiej wojny światowej.
Jesteśmy tu po to, żeby nauczyć się kreować inne kultury, tak?
Więc zapamiętajmy sobie: inne kultury mogą mieć inne poczucie
estetyki, inny sposób ekspresji, ale to, co tworzą, nadal jest
sztuką. Nawet, jeśli nie zachowuje proporcji. Oczywiście, sztuka
może być dobra i zła, ale nadal pozostaje sztuką.
Więc,
te drowy mają sztukę. Przypuszczam, że bywają na nią bardziej
wrażliwe, niż przeciętny poszukiwacz przygód, którego interesuje
wartość materialna i ewentualny bonus do pancerza.
Oczywiście,
z rzeczy, które my za sztukę uznajemy, nie wszystko może być tak
postrzegane. Dziś zachwycamy się grackimi rzeźbami albo malowanymi
wazami, ale dla Greków były one rzemiosłem, nie sztuką. Obecnie
kulturę dzieli się na „wyższą” - tożsamą ze sztuką –
oraz masową, która jest często uważana za pozbawioną wartości
artystycznych rozrywkę.
Pod
sztukę podciągnę też zabawę i gry, choć równie dobrze mogłabym
podciągnąć je pod rytuał. Johan Huizinga zwraca uwagę na fakt,
że zabawa jest niczym innym, jak początkiem rytuału, sportu,
sztuki. Zabawa pełni ważną rolę w edukacji: to przez nią dziecko
uczy się przyjmować role społeczne. W naszej „zachodniej”
kulturze wielką rolę odgrywają gry, co przyczyniło się ostatnimi
czasy do rozwoju ludologii (Autorka tego tekstu sama obroniła pracę
magisterską na temat larpów). To może wiązać się ze wspomnianym
już przeze mnie wydłużeniem okresu wchodzenia w dorosłość.
Jedno jest faktem: gry stały się ważną częścią uczestnictwa w
kulturze i formą sztuki.
Musimy
pamiętać, że kategorie estetyczne mogą się różnić w
zależności od kultury. My odziedziczyliśmy po Grekach zamiłowanie
do opartej na matematyce harmonii, za to nie przyszłoby nam do głowy
odkryć piękno w pękniętym naczyniu – a Japończycy naprawiają
pęknięte czarki na herbatę złotem, bo uważają, że ich
niedoskonałość ma swoją wartość.
8.
Praca, ekonomia
Za
coś jeść trzeba. Zastanawialiście się, kto pracuje, żeby król
elfów mógł urządzać swoje imprezy? Nie kojarzę żadnego
generycznego fantasy, w którym widzielibyśmy elfie pospólstwo
pracujące na polach na rzecz elfich władców. W lepszej sytuacji są
elfi rzemieślnicy, ale dla elfów rzemiosło to godne zajęcie dla
arystokracji – żeby nie szukać daleko, Noldorowie u Tolkiena.
Oczywiście, w generycznym fantasy naszego bohatera nie interesuje
los ludu pracującego... ale co ciekawe, lud pracujący ludzki
jeszcze może się pojawić (zwłaszcza, jeśli nasz bohater sam jest
wieśniakiem). Etos pracy jest silny u hobbitów czy niziołków
(rolnictwo, ogrodnictwo) czy krasnoludów (przemysł) Elfy zajmują
się sztuką, rzemiosłem artystycznym, leżeniem i pachnieniem. Ja
się pytam, co te elfy ukrywają? Chyba, że żyją z handlu, ale
przecież handel to też takie niegodne zajęcie. Dobre dla
krasnoludów (jest teoria, że krasnoludy dzielą sporo cech
wspólnych ze stereotypem Żyda...). A orki? Orki najeżdżają
pobliskie ziemie, zostawiając za sobą trupy i spalone pola. I o ile
mała grupka rzeczywiście mogłaby się z grabieży wyżywić, o
tyle w wypadku większej nacji jest to poważnie wątpliwe. Jestem
niemal pewna, że gdzieś tam na orczych terenach żyją sobie
spokojnie orczy pasterze ze stadami bydła. Coś takiego przynajmniej
zrobiłam w swoim świecie fantasy, gdzie założyłam, że orkowie
to po prostu agresywna kultura koczownicza. Takie kultury mają to do
siebie, że obok tej warczącej i wyjącej hordy uprawiającej
rabunek, palenie i mordy (oraz, co gorsza, gwałty i tortury) żyje
sobie spokojnie pospólstwo. Też potencjalnie agresywne, ale
poganiające raczej bydło, niż niewolników. Ewentualnie mamy jedno
plemię zajmujące się tylko wojaczką i kilka podbitych plemion,
które zajmują się rzemiosłem/hodowlą/rolnictwem. Mam poważne
przypuszczenia, że ta zasada dotyczy też startrekowych Klingonów i
gdzieś na Qo'noS żyje sobie populacja klingonich robotników. Och,
tak powoływałam się na ludy ze stepów euroazjatyckich, a wypada
wspomnieć też o Wikingach: otóż wikingowie częściej jeździli
na wyprawy handlowe, niż łupieżcze. W jakim świetle stawia to
przekonanie, że handel jest zajęciem niegodnym?
Dobra,
a teraz załóżmy, że mamy kulturę, gdzie podstawą jest praca
niewolnicza i wyzysk człowieka przez człowieka. Nie, praca
niewolnicza nie jest równa masowej eksterminacji! Oczywiście, może
być jej narzędziem, możemy mieć mordercze kamieniołomy czy nawet
drogę przez pustynię, ale kiedy zasoby ludzkie umierają nam za
szybko, nic nie zbudujemy (Nie pamiętam ni w ząb, bo „Achaję”
wyparłam z pamięci. To zła książka jest. Ale z tego, co kojarzę,
ta cała droga przez pustynię była bardzo bez sensu także z uwagi
na gigantyczną śmiertelność robotników). Piramidy budowali
wykwalifikowani robotnicy, którzy dostawali np. odpowiedni przydział
piwa (a chciałabym zauważyć, że piwo w starożytności i
średniowieczu nie było klarowne, a przypominało raczej zupę z
jęczmienia) i mieli zapewnioną opiekę medyczną! O zasoby ludzkie
trzeba dbać, to prawda, że zapominają o tym choćby polscy
pracodawcy, ale skuteczny system ekonomiczny powinien zapewnić
uczciwe wynagrodzenie. Chleb i igrzyska to nie taka zła taktyka, ale
pamiętajmy, że jeśli wykluczymy z niej chleb, znajdzie się w
końcu jakaś Katniss Everdeen i system pójdzie do piachy. Swoją
drogą, dystrykty w cyklu Collins miałyby rację bytu, gdyby wymiana
zachodziła między nimi – problemem było to, że cały dorobek
szedł do Kapitolu...
Wymiana
towarów versus gospodarka pieniężna? Handel wymienny sprawdza się
na małą skalę. W dużej społeczności i między społecznościami
lepiej mieć jakaś walutę, bardziej opartą na jej wartości
symbolicznej, niż realnej. Można się zastanowić, ile naprawdę
warte jest złoto... Zwłaszcza, jeśli mamy świat generycznego RPG
fantasy, gdzie każdy poszukiwacz przygód nosi przy sobie setki i
tysiące złotych monet...
Niestety,
prawda jest taka, że ludzie to banda zachłannych skurkowańców i
prędzej czy później pojawią się jakieś nierówności
ekonomiczne. Niewidzialna ręka rynku nie chroni ekonomicznie
wykluczonych, a sprzyja tylko ekonomicznie uprzywilejowanym. W
skrajnym kapitalizmie warunkiem posiadania pracy i pieniędzy jest
posiadanie pracy i pieniędzy. Swoją drogą pułapki kolektywizmu z
pułapkami liberalizmu (nie tylko gospodarczego) ładnie
skontrastowała Le Guin w „Wydziedziczonych”. Polecam.
W
każdym razie, nawet, jeśli opisujemy li i jedynie dwór królewski,
dobrze byłoby, żebyśmy wiedzieli, z czego ten dwór jest
utrzymywany, kto płaci podatki i za co, kto pracuje, kto handluje,
jaki status społeczny mają poszczególne grupy zawodowe... wrócimy
do tego tematu w punkcie poświęconym hierarchii.
9.
Komunikacja
Komunikacja
i w sensie podróży, i w sensie komunikacji międzyludzkiej: języka
i jego niuansów, komunikacji niewerbalnej przez mimikę, ton głosu,
dotyk. Zacznijmy od komunikacji międzyludzkiej.
Język
jest oczywisty. Języków mamy wiele i mimo że w różnych okresach
historycznych różne języki uznawane były za bardziej
„międzynarodowe”, nigdy nie było tak, że mówili nim wszyscy.
Radzę brać to pod uwagę, tworząc jakąś „wspólną mowę”
dla świata fantasy. Nie mówiąc już o tym, że owa wspólna mowa
musiała skądś się wziąć. Może to język dany przez bogów?
Może język dominującej kultury? Albo, jak łacina w średniowieczu,
kultury, która już nie dominuje, ale dominowała kiedyś? Ale, tak,
jak łacina w średniowieczu, nasza wspólna mowa ma marne szanse
pozostać niezmieniona (z łaciny wyrósł i włoski, i francuski, i
hiszpański...). Nawet, jeśli będziemy w naszym świecie mieli
jakąś nieśmiertelną rasę, która języka „wspólnego” będzie
używać w formie niezmienionej, ludzie i tak będą tworzyć własne
dialekty.
Ponadto,
pamiętajmy, że w każdym języku może znaleźć się kategoria
nieprzekładalna na język inny. To może być coś, co opisuje
doświadczenie typowe dla kultury tego języka używającej, jakiś
jej wynalazek (wtedy jeśli wynalazek przejmą inne kultury, zapewne
przejmą też jego nazwę), nazwa koloru... Z kolorami w ogóle
śmieszna sprawa: sporo kultur widzi je inaczej! Niektóre kultury
wysp Pacyfiku mają dwie nazwy kolorów: jedną na kolory związane z
morzem, drugą na kolory związane z dżunglą. Japońskie „ao”
oznacza i niebieski i zielony (dla ścisłości: Japończycy mają
też słowo „midori” na kolor zielony). A my, gdybyśmy nie znali
pomarańczy, czy znalibyśmy kolor pomarańczowy?
Językoznawstwo
kognitywne zwróciło uwagę, że tak naprawdę mówimy i myślimy
metaforami. Nie, metafora nie jest już uznawana tylko za środek
literacki, ale pewien sposób myślenia. Na przykład, jeśli mówimy,
że coś znajduje się w naszym ciele, traktujemy ciało jako pewien
pojemnik. Oczywiście, to z drugiej strony wiąże się z naszym
doświadczeniem cielesności odgrodzonej od reszty świata barierą
skóry. Pierwotne, źródłowe doświadczenia naszego ciała generują
pojęcia językowe: z drugiej strony język warunkuje to, w jaki
sposób postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość.
Jeśli
chodzi o wyrażanie i rozpoznawanie emocji, to emocje podstawowe –
złość, wstręt, strach, szczęście, smutek i zaskoczenie – są
uniwersalne dla wszystkich ludzkich kultur, wyrażane za pomocą
takiej samej mimiki i wszędzie rozpoznawalne. Ale na przykład
wstyd... w Indiach kobiety wyrażają zawstydzenie wysuwając koniec
języka.
A
inne uczucia? Miłość, niby taka uniwersalna, a może być
postrzegana różnie przez poszczególne jednostki, a co dopiero
przez inne kultury! (Patrz: seksualność).
Komunikacja
to przekaz informacji: przez różne formy wyrazu artystycznego
(patrz sztuka) takie jak tekst pisany, przekaz ustny, przekaz
wizualny (od rysunku po film), muzyka, aktorstwo i taniec. Kultury
tradycyjne są oralne, opierają się na przekazie ustnym. Kulturę
współczesną uważa się za wizualną.
Komunikacja
to także przekaz wiadomości na odległość. Jak? Przez gońca?
Ptaka pocztowego (na przykład kruki i Martina)? Zorganizowaną
pocztę? Jakąś formę magii? Telepatię? Środki komunikacji typowe
dla naszej współczesności, które tak bardzo zmieniły nasze
relacje społeczne i dostęp do tekstów kultury (cudem komunikacji
jest fakt, że tak łatwo mi opublikować ten tekst i jeszcze
powiadomić was o nim na facebooku). Dziś każdy, kto ma dostęp do
internetu może w każdej chwili skomunikować sę z każdym, kto ma
dostęp do internetu! Ale trzeba pamiętać i o tych, którzy tego
dostępu nie mają. Albo o tych, którzy nie mają smartfona (niżej
podpisana) albo konta na facebooku. Komunikacja to media: druk i
prasa, radio, kino, telewizja, internet. Media ktoś kontroluje, ktoś
próbuje je wykorzystać, ktoś chce by były niezależne i
alternatywne. Musimy się zastanowić, do jakich mediów i środków
przekazu ma dostęp nasza kultura: i na jakiej zasadzie one działają.
Ale jeśli oprzemy się na wysyłaniu wiadomości gońcem, to wieść
o śmierci króla może do niektórych jego poddanych dotrzeć i po
latach. Albo nigdy, jeśli żyją w naprawdę zapadłej wiosze w
górach i to, czy panuje ten król, czy inny niewiele ich obchodzi.
A co
z komunikacją rozumianą jako podróżowanie? Tu też wiele zależy
od tego, jakie są dostępne środki techniczne. Kultura może
preferować jeden środek nad drugi, z jakimś może być związany
etos lub mitologia (weźmy na przykład rolę żeglugi u wikingów i
Polinezyjczyków). Jakiś rodzaj transportu może być zakazany – z
różnych przyczyn, nie zawsze racjonalnych (Patrz: wierzenia).
10.
Pożywienie
To
co, kiedy, z kim i jak jemy jest mocno obudowane kulturowo. W
ludzkich kulturach jedzenie jest czynnością społeczną, ale możemy
stworzyć taką, w której niemile widziane jest jedzenie publiczne.
Choć nie ignorowałabym znaczenia jednoczącego, rytualnego posiłku:
jak agape u pierwszych chrześcijan, zwyczaj, który przekształcił
się w euharystię, jak uczty totemiczne u australijskich aborygenów.
Te ostatnie są ciekawe, bo podczas inticziumy, ceremonii która ma
na celu rozmnożenie zwierzęcia totemnicznego, spożywa się właśnie
to zwierzę, w innych okolicznościach uważane za tabu.
Właśnie.
Pewne pokarmy uważane są za tabu i przez to zakazane, a przyczyny
tego mogą być różne. Muzułmanie i Żydzi nie jedzą wieprzowiny,
co może mieć przyczyny ekonomiczne, podobnie ekonomiczne podstawy
może, choć nie musi, mieć zakaz uboju krów w hinduizmie (Nie będę
się rozpisywać na temat argumentów za i przeciw. Zainteresowanych
zapraszam do sięgnięcia do literatury.). Dla odmiany na Polinezji
świnie hoduje się masowo, po czym zabija w odpowiednich
okolicznościach rytualnych. Zasady koszerności w Judaizmie mają
wyjaśnienia i medyczne (mieszanie mięsa i nabiału jako niezdrowe,
zwłaszcza w pustynnym klimacie), i czysto antropologiczne (pewne
zwierzęta są nieczyste, bo nie pasują do żadnej konkretnej
kategorii, są więc anomaliami). Bób w starożytnym Egipcie był
uważany za „pokarm umarłych” i w związku z tym nie mogli go
jeść kapłani. Z podobnych względów bób zakazany był dla
pitagorejczyków.
Wegetarianizm
może mieć uzasadnienie tak światopoglądowe, jak i zdrowotne. Z
weganizmem... trudno mi się wypowiadać. Jego zwolennicy uważają,
że jest zdrowy, osobiście uważam, że być może, dla niektórych
i stosowany rozsądnie, może być zdrowszy niż dieta zawierająca
produkty zwierzęce. Na pewno zdrowszy, niż żywienie się
fastfoodem. Mleko jest trawione tylko przez część dorosłej
populacji, co dla niektórych stanowi dowód na to, że nie powinno
się go pić w ogóle. Podobnie z glutenem. W ogóle kwestia mód
żywieniowych i diet we współczesnym świecie to temat rzeka. Raz
masło jest złe, a margaryna dobra, potem okazuje się, że
margaryna szkodzi. Podstawy piramidy żywieniowej się zmieniają.
Zaburzenia żywienia mają podstawy kulturowe (choćby problem z
obrazem ciała i kanonami urody).
Kuchnia
jednego narodu różni się od kuchni drugiego, jednego regionu od
innego: wszystko w zależności od klimatu, dostępnych produktów,
statusu ekonomicznego. Staropolska kuchnia używała przypraw
korzennych w ilościach dorównujących kuchniom bliskowschodnim.
Grzyby nie mają wartości odżywczych a ich popularność w krajach
Europy wschodniej prawdopodobnie wiąże się z biedą. W krajach
gorących popularne są potrawy bardzo ostre. Nad morzem je się
więcej ryb i owoców morza.
Dodatkowo,
w każdym chyba kraju znajdziemy coś, co dla innych wyda się
obrzydliwe. Nie mówię już o legendarnym owczym oku z Mongolii, bo
tak naprawdę nie ma pewności, czy to nie podpucha dla turystów.
Ale nasz polski kefir czy kwaśne mleko może budzić czyjeś
obrzydzenie jako mleko zepsute. Zepsuta kapusta, czyli bigos. Haggis
w Szkocji, sfermentowana ryba w Skandynawii. Wszystkie potrawy
potencjalnie niebezpieczne, jak fugu, maniok (trujący na surowo).
Zwierzęta w jednym kraju jadane, w innym uważane za domowych
ulubieńców (psy, koty, świnki morskie). Gady. Wszelakie
wnętrzności.
Swoją
drogą, wnętrzności mają jeszcze jedną ważną rzecz: uważane
bywają za siedlisko uczuć lub duszy. Toteż zjedzenie serca,
wątroby czy mózgu wroga może wiązać się z przejęciem jego
mocy. Siedliskiem mocy i duszy jest też krew. Nie na darmo piją ją
wampiry: te słowiańskie i te azjatyckie potrafią też zjadać
wątroby. Kanibalizm to w ogóle poważny problem. W większości
kultur nie pojawiał się w formie czysto kulinarnej, choć są
teorie, że dla Azteków stanowił sposób na uzupełnienie braku
białka i utylizację ciał ofiar. Zapomnijcie jednak o czarnych
dzikusach wrzucających białych podróżników do kotła razem z
ładnie pokrojoną marchewką. To klisza głupia, bezsensowna,
rasistowska i cuchnąca kolonializmem na kilometr. Kanibalizm
zazwyczaj pojawia się albo w formie zjadania własnych zmarłych, by
oddać im hołd i zachować ich moc w plemieniu (ładnie opisała to
Anne Rice w Królowej Potępionych),
albo w formie zjadania wroga, by przejąć jego moc i go zdegradować.
A doktor Lecter, który ze swojej ofiary wytnie wątróbkę, doprawi,
udekoruje i poda na eleganckim przyjęciu to psychopata, a nie
kulturowa norma.
Oczywiście zawsze możemy stworzyć rasę, dla której jedzenie
własnych przedstawicieli jest niewłaściwe, ale już zjedzenie
przedstawiciela innego inteligentnego gatunku nie stanowi tabu.
11.
Normy i prawa
My,
w naszej kulturze jesteśmy normalni. Inni są inni. Dzicy albo
egzotyczni. Albo dziwaczni. Nasza grupa stanowi normę. Inna grupa to
odstępstwo. Nasze prawa są właściwe. Inne się mylą. Nasza wiara
ma słuszność. Inna to bezbożność lub herezja.
Zapamiętajmy
sobie: każdy ustala normę w odniesieniu do siebie, do swoich
poglądów, do swojego kręgu kulturowego. Dlaczego w większości
literatury fantastycznej ludzie są tymi najbardziej uśrednionymi i
uniwersalnymi? Bo my, autorzy jesteśmy ludźmi i tak siebie
postrzegamy. Inność to odejście, mniejsze lub większe, od naszej
ludzkiej normy. Nie uciekniemy od tego. Opisując Innego podkreślamy
różnicę, to, co czyni Innego Innym.
Norma
określa to co jest dozwolone, to co jest uważane za właściwe.
Norma może dotyczyć każdego z pozostałych podpunktów w tym
tekście. Nie musi być skodyfikowana: może być czysto zwyczajowa,
nie obciążona żadną prawną sankcją, ale odstępstwo od niej nie
będzie mile widziane albo nawet wyda się członkom społeczności
dziwaczne, nie do pomyślenia. Obcy, który tej normy nie zachowuje
jest jakiś... no, dziwny. Swój, który łamie normy, jest też
dziwny. Może szalony? Może natchniony przez bogów? Może jest
artystą? Może po prostu lubi szokować? Może trzeba go wygnać?
Zamknąć? Ignorować? Czcić i z jego zachowań uczynić nową
normę?
Prawa
są skodyfikowane. Spisane, albo zapamiętane, strzeżone przez jakiś
autorytet: przez kapłanów, przez ekspertów. Prawa wynikają z
porządku wierzeniowego albo ze społecznej umowy. Czasem z obu tych
rzeczy. Często tradycję prawną myli się z boskim przekazem. Nie
wykluczałabym, zwłaszcza w świecie fikcyjnym, opcji odwrotnej. Za
złamanie prawa grozi kara. Jaka kara? Taka sama za każdy występek,
czy inna w zależności od wykroczenia? Kto ja wymierza? Kto i w jaki
sposób decyduje, czy do przestępstwa naprawdę doszło? Czy
istnieją sądy? Policja? Osoby odpowiedzialne za śledztwo? Czy mamy
domniemanie niewinności, czy przeciwnie, podejrzany jest uznany za
winnego, póki nie udowodni się inaczej? Czy sąd to proces i
przedstawianie dowodów, czy jakaś próba (walki, przejścia przez
ogień, przetrzepania podejrzanemu mózgu magią, telepatią czy za
pomocą odpowiedniego urządzenia)? Jakie uwzględniane są kary i
jak się je wymierza? Jak społeczeństwo postrzega taki system
prawny? Jako sprawiedliwy? Niesprawiedliwy? Za surowy? Za łagodny?
Kto może go zmienić?
12.
Hierarchia i władza
Nie
oszukujmy się, totalne komuny i totalna anarchia żyją krótko.
Prędzej czy później jakiś osobnik albo grupa osobników zacznie
rządzić albo spróbuje sięgnąć po władzę. Więc musimy się
zastanowić, kto rządzi naszą społecznością, albo kto może w
niej sięgnąć po władzę, gdy przestanie istnieć antystruktura.
Oraz, jak wygląda wewnętrzna struktura społeczeństwa. Kto jest
wyższy w hierarchii, która grupa uważana jest i na jakiej
podstawie za ważniejszą, godniejszą szacunku.
Możemy
mieć system kastowy, z mniej lub bardziej zamkniętymi grupami,
pomiędzy którymi występują skomplikowane zależności. Samo hasło
„kasta” nie wystarczy (zresztą to słowo wywodzące się z
portugalskiego, w stosunku do Indii bardziej poprawne są „warna”
oznaczająca jedną z czterech głównych warstw społecznych i
„dżati”, oznaczająca grupę w obrębie którejś z warstw
wydzieloną na podstawie zawodu i zajmowanego terytorium): musimy się
zastanowić, czy można przejść z kasty do kasty, czy są możliwe
małżeństwa międzykastowe i co dzieje się z dziećmi z takich
związków. Jakie zasady obowiązują inne relacje między kastami,
co wolno której kaście i która ma jakie przywileje. Oczywiście,
ta najwyżej stojąca w hierarchii będzie mieć przywilejów
najwięcej. (O, i ciekawostka: w Indiach najwyżsi w hierarchii warn
są bramini. Ale to kszatrjowie pełnią władzę polityczną.
Zainteresowanych odsyłam do Homo hierarchicus Dumonta).
Prosty, ale fajnie w moim
odczuciu zrobiony system kastowy mają Minbari w Babylonie
5. Ale ja na B5 jestem w stanie
powołać się zawsze.
Inny przykład systemu społecznego to system klasowy we współczesnej
Anglii. Niby mamy trzy klasy: wyższą, średnią i robotniczą
niższą, ale, jak pisze Kate Fox, każde z nich dzieli się na
kolejne warstwy, z których każda stara się dostać wyżej, a
najwyższa warstwa klasy wyższej może sobie pozwolić choćby na
zaniedbanie domu, albo, czego przykładem jest królowa, noszenie
ekscentrycznych strojów (Osobiście uważam, że Elżbieta II
świetnie się ubiera). Klasa średnia, zwłaszcza jej niższe
warstwy, prezentują postawę Hiacynty Bukiet, uporczywie udając, że
są sytuowane lepiej, niż w istocie są. Przynależność do klasy
można poznać też po słownictwie, wymowie, czy wyglądzie ogródka.
Wyjąwszy angielską specyfikę, hierarchia społeczna w tak zwanym
świecie zachodu opiera się na stanie majątkowym... a właściwie
głównym jej wyznacznikiem jest poziom konsumpcji. Ludzie z niższych
warstw społecznych mogą aspirować do warstw wyższych próbując
dostosować do nich konsumpcję.
Georges
Dumezil stworzył schemat trzech funkcji, który miałby być
charakterystyczny dla ludów indoeuropejskich. To funkcje władzy
(także religijnej), wojenna i „trzecia funkcja” związana z
wytwórstwem i rolnictwem. Można je zaobserwować zarówno w
mitologiach, jak i w strukturze społecznej: we wspomnianych już
Indiach czy w średniowieczu, gdzie mieliśmy do czynienia z trzema
stanami: klerem, rycerstwem i chłopstwem. Oczywiście, podobnie jak
w Indiach władzę polityczną pełnili przedstawiciele rycerstwa,
ale nadrzędny autorytet należał do Kościoła (Papież decydował
o tym, komu należy się korona królewska a komu cesarska). Zresztą
problem relacji władzy świeckiej i religijnej gnębił
Europę przez wieki i w jakimś stopniu gnębi nadal: wystarczy
wspomnieć o sporach papiestwa z cesarstwem o inwestyturę, próbach
wyzwolenia się Francji czy, w okresie reformacji, Anglii spod
wpływów Rzymu, o zasadzie cuius regio eius religio.
W chrześcijaństwie wschodnim władza cesarska w Bizancjum miała
charakter sakralny, co potem przeszło na Rosję (gdzie nawet dziś
prezydenta postrzega się często w kategoriach religijnych).
Demokracja
ateńska wyglądała inaczej, niż wygląda demokracja we
współczesnej Europie. I choć demokracja ma swoje wady, nadal
powszechne jest przekonanie, że stanowi najlepszy system polityczny,
jaki wynaleziono. Jest jednak podatna na kryzysy. Popatrzymy na nasz
własny kraj: niezadowolenie z rządu, opozycji, niechęć do
głosowania mówią same za siebie. To wypadkowa wielu czynników.
Narzucanie demokracji krajowi, który nie jest na nią gotowy też
nie jest dobrym pomysłem i zakończy się kryzysem, przy którym
problemy Polski okażą się banalne. Załamanie
demokracji to dobry początek dla wprowadzenia dyktatury: a jeśli
dyktator ma charyzmę i umie przekonać lud, że to on wyciągnie
kraj z kryzysu, lud sam go wybierze. Zresztą rządy autorytarne nie
muszą wcale niszczyć kraju i dążyć do ekspansji...
Podobnie żaden rządzący nie będzie niszczyć kraju z
premedytacją, dla samego niszczenia. Nawet władze Korei Północnej
nie dążą do tego, żeby wymorzyć ludność głodem. Wyniszczenie
to skutek uboczny złych decyzji, skrajnego egocentryzmu władzy,
nieumiejętności wycofania się z raz podjętego kierunku (nikt nie
lubi przyznawać się do błędów, zwłaszcza, jeśli zwrócone są
na niego oczy narodu), nie brania pod uwagę perspektywy dalszej, niż
własny pałac.
Z drugiej strony czasem nawet znana z szaleństwa dynastia jest
lepsza, niż to co przyjdzie po niej (Mamy ten wątek u Martina,
gdzie wśród Targaryenów zdarzały się też jednostki wybitne, a w
zmęczonym okrutnymi wojnami Westeros ewidentnie brakuje kogoś, kto
by to wziął i zakończył. Mamy wątek obalenia szalonego księcia
a potem przywrócenia na tron jego syna w „Śnie o krwi” Jemisin)
Należy jeszcze zadać sobie pytanie, co legitymizuje władzę.
Jakieś sacrum albo przynajmniej autorytet relgijny? Pochodzenie i
królewska krew? Decyzja ludu? Autorytet naukowy, obliczający, kto
najbardziej nadaje się, by sprawować władzę?
Jeśli
mamy starą dynastię, wygnaną przed tysiącem lat i ostatniego jej
potomka pędzącego w nieświadomości żywot wieśniaka to... czy
ten wieśniak na pewno ma jeszcze tę mityczną królewską krew?
Przez tysiąc lat i setki pokoleń nie zostało z niej raczej wiele.
Prawdopodobnie inni wieśniacy w tej samej wsi mają jej równie
wiele. Może nawet więcej. No, chyba, że faktycznie działa w
naszym świecie magia, która sprawia, że jakiś ważny genetycznie
aspekt magicznej krwi faktycznie
przechodzi tylko na pierworodnego potomka i nie zagubił się gdzieś
w galimatiasie ślubnych i nieślubnych odnóg drzewa
genealogicznego. A może lokalne Bene Gesserit działały przez ten
tysiąc lat w ukryciu, pilnując, kto ma najlepsze geny, kojarząc
małżeństwa etc? A może komuś po prostu potrzeba figuranta, a
naiwnemu wieśniakowi łatwo wmówić, że jest królem?
Z
drugiej strony społecznego
spektrum stoją osoby wykluczone: A
im sztywniejsza hierarchia, tym ich więcej. Wykluczenie może
dotyczyć osób ubogich, tych, które złamały normy obyczajowe lub
prawne (w tym osób LGBTQ), chorych i kalekich, cudzoziemców, dzieci
z nieprawego łoża, sierot, wygnańców, przestępców, osób, które
odbyły karę więzienia... Ich los nie jest nigdy godny
pozazdroszczenia. Od wykluczenia nie może się uwolnić niestety
żadne społeczeństwo. Na zachodzie najbardziej chyba wyklucza bieda
i wiążemy z nią naprawdę parszywe stereotypy. Człowiek biedny
(człowiek bezdomny tym bardziej) kojarzy nam się aż za często z
osobą o niskim poziomie intelektualnym czy alkoholikiem (alkoholizm
często jest jednak skutkiem nędzy, a nie jej powodem). Istnieje też
przekonanie (na szczęście nie podzielane przez wszystkich) że
osoby wykluczone są same sobie winne i nie zasługują na pomoc. Z
drugiej strony system pomocy oparty na zasiłkach bywa bardzo
nieskuteczny, bo nie daje narzędzi do wyjścia z biedy.
Najlepszą
znaną mi książką o wykluczeniu są „Nędznicy” Victora Hugo.
Nie umiem sobie teraz przypomnieć żadnego dzieła które
poruszałoby te problemy w naszej współczesności. W fantastyce
wątki wykluczenia przewijają się w wielu dziełach, ale
bohaterowie fantasy częściej jednak pochodzą z jakiegoś rodzaju
elity, niż ze społecznych dołów. Jeśli już pochodzą, to często
do elity dołączają. Cóż, posiadanie specjalnych darów czy bycie
częścią przepowiedni pozwala się wyrwać z nieciekawej sytuacji
startowej.
13.
Wewnętrzne zróżnicowanie
To
się trochę wiąże z punktem piętro wyżej, ale poza hierarchią
władzy i statusu istnieją też inne zróżnicowania. Oczywiście,
często się z tymi związanymi ze statusem zazębiają. Podział na
zhierarchizowane kasty lub klasy społeczne to tylko jedna z
możliwości: społeczeństwo może też dzielić się na
mniej-więcej równe sobie klany (i ten podział z podziałem
„hierarchicznym” może się zazębiać). Każdy kraj ma swoje
mniejszości, przybyszów, kupców, gości, dyplomatów z innych
krajów, dzieci z mieszanych związków. Odpowiednio duża religia
prędzej czy później dorobi się sporów na temat interpretowania
świętych pism – w efekcie powstaną albo tolerujące się
nawzajem denominacje (hinduizm nie jest jednolitą religią, a
zbiorem wielu mniejszych i większych kultów i filozofii), albo
ortodoksja próbująca zwalczać herezję (nie muszę chyba podawać
przykładów?) albo dwie lub więcej pokrewnych religii mniej więcej
tak samo silnych (schizma wschodnia a potem reformacja w
chrześcijaństwie, podział na szyizm i sunnizm w islamie).
Prawda
jest taka, że im większe państwo, tym większe wewnętrzne
zróżnicowanie. Jedna mała wioska będzie przeżywała wewnętrzne
konflikty między jednostkami (Ciekawy przykład takiego konfliktu i
zrytualizowanego procesu rozwiązania go opisuje Victor Turner w
Lesie symboli)
Między
większością a mniejszościami, pomiędzy samymi mniejszościami
mogą pojawić się napięcia. Pytanie, jakie, na jakim tle, czy
spowodują konflikt już teraz, czy dopiero za jakiś czas, jakie
możemy mieć mechanizmy zapobiegania takim konfliktom albo
łagodzenia ich. Jeśli chcecie stworzyć konflikt między kilkoma
grupami kulturowymi zajmującymi to samo państwo, pomyślcie choćby
o Bałkanach.
Jeśli
dwie grupy mogą swobodnie się kontaktować, szansa na konflikt jest
mniejsza. Jeśli odgradzają się od siebie, separują i nie prowadzą
dialogu – antagonizm będzie się zaostrzać.
A,
wzajemne oskarżanie się to oczywiście nie dialog. Za to zdarza się
nader często.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz