wtorek, 2 września 2014

Podstawy antropologii dla pisarzy fantastyki. Część trzecia

Jak widać nie jestem szczególnie dobra w regularnym blogowaniu. Ale się staram.



14. Stosunek do innych kultur
Łatwo przypiąć naszej kulturze etykietkę: „oni są mądrzy i pokojowi” albo „oni są agresywni i najeżdżają wszystkich dookoła”. Tyle, że to będzie tylko etykietka. Kultura pokojowa może też mieć zatargi z jakimś sąsiadem, kultura wojownicza może za korzystne uznać utrzymywanie z kimś przyjacielskich stosunków. Zresztą bycie pokojowym nie wyklucza wywierania wpływów na innych: wpływy kulturalne mogą przybrać formę dominacji (siła amerykańskiej kultury masowej we współczesnym świecie), przewaga gospodarcza może być czynnikiem pozwalającym dyktować warunki.
Ale co najważniejsze: trzeba by się całkowicie odciąć od reszty świata, żeby uniknąć wpływów kulturalnych. Kultura to nie zamknięty system, choć oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy będą głosić czystość i wolność od obcych wpływów. Te osoby będą obce wpływy utożsamiać z czymś złym, uleganie im – ze zdradą własnej tożsamości narodowej lub kulturalnej. Czy jest to prawda? Oczywiście, kultywowanie własnych tradycji to cnota, pytanie tylko, czy wszystkie te tradycje rzeczywiście można uznać za godne kultywowania...
Ale jeśli własne wartości i tradycje kultura będzie uznawała za słuszne, może będzie próbowała aktywnie zaszczepić je innym? Nie, to niekoniecznie oznacza od razu nawracanie siłą na własną religię: to równie dobrze może być próba przekazania dalej idei równości, humanitaryzmu, wyplenienia zwyczajów takich jak zabójstwa honorowe czy obrzezanie kobiet. Oczywiście, przypomnę to, co pisałam o narzucaniu demokracji: narzucanie siłą choćby najlepszych wartości wywoła opór i doprowadzi do radykalizacji postaw. Jednym z korzeni muzułmańskiego fundamentalizmu jest właśnie postawa kolonialna Europy w XIX wieku.
Jeszcze inną sprawą jest postawa w sytuacji emigracyjnej. Grupa członków naszej kultury trafia na teren kultury obcej: jak się zachowa? Stworzy getto, zasymiluje się w pełni, czy wykaże postawę pośrednią? Czy będzie szanować wartości gospodarzy, czy pogardzać nimi? Czy będzie uczyć się miejscowego języka?
W sytuacji gdy mamy agresywną kulturę podbijającą inną w grę wchodzi też kilka scenariuszy. Jednym z nich jest przejęcie kultury kraju podbitego – albo jeśli ten kraj wcześniej był już kulturową mozaiką, dołączenie do jego krajobrazu (Tu znów mogę podać przykład Indii: prawdopodobnie najazd Ariów nie zniszczył wcześniejszych kultur, a pewne ich elementy, zmieszane z elementami kultury napływowej dały początek kulturze współczesnej. Podobnie najazdy muzułmańskie nie zislamizowały Indii, a tylko dodały kolejną religię do mozaiki. Podział na hinduistyczne Indie i muzułmański Pakistan to zjawisko XX-wieczne – zresztą przymusowe wysiedlanie muzułmanów do Pakistanu wiązało się z rozdzielaniem rodzin!). Nawet, jeśli najeźdźca będzie próbował narzucić sto procent swojej kultury ludom podbitym, nie pójdzie mu to łatwo.
Oczywiście, do każdego z sąsiadów można mieć inny stosunek. Jednego postrzegać jako wroga, innego za sojusznika, innego jako „to w sumie nasze tereny i nasza kultura, tylko oni trochę inaczej mówią”, innego jako dzikusa...

15. Wiedza, nauka, magia
Żyjemy w kulturze, w której z pojęciem wiedzy i nauki wiąże się idea obiektywności, neutralności i sprawdzalności. To pozytywistyczny ideał, do którego dążą nauki, zwłaszcza ścisłe przyrodnicze, ale właśnie, działa on podobnie, jak każdy inny ideał: można do niego tylko dążyć, nigdy go nie osiągając. Oczywiście, idealizujemy naukę, a matematycznym wyliczeniom nauk ścisłych przypisujemy obiektywność. Ale nawet jeśli cyfry są obiektywne, my nie jesteśmy. I nawet, jeśli my zbliżyliśmy się do racjonalnego myślenia bardziej, niż nasi przodkowie, czy to oznacza, że tylko my dysponujemy wiedzą i narzędziami pozwalającymi na naukową refleksję nad rzeczywistością?
Pytanie retoryczne, ale w niektórych dziedzinach nauki ciągle pokutuje przeświadczenie, że nauka zaczęła się niedawno. W roku 2014 chodziłam na świetne wykłady poświęcone idei podświadomości i jej historycznym korzeniom. Były bardzo ciekawe, ale ciekawe było też to, co powiedziały mi dwie studiujące psychologię koleżanki: wśród wykładowców psychologii, przynajmniej na Uniwersytecie Jagiellońskim, cały czas pokutuje przeświadczenie, że psychologia zaczęła się w XIX wieku, a wszystkie wcześniejsze refleksje nie mają nic wspólnego z tym prawdziwym początkiem dziedziny. Wykłady, na które chodziłam, były na kierunku ewenementem. Podobnie ewenementem i ciekawostką z punktu widzenia chemii jest praca Bugaja Hermetyzm – dzieło przedstawiające skomplikowaną drogę od alchemii do chemii. Można by powiedzieć, że przecież jest różnica między chemikiem a historykiem chemii, tak samo praktykujący psycholog nie musi wiedzieć, co działo się w psychologii przed Wundtem. Oczywiście, że tak. Ale warto wiedzieć, że nasz współczesny racjonalizm ma korzenie w odsądzanym od czci i wiary irracjonalizmie wieków wcześniejszych... co gorsza, nadal jest nim podszyty i czasem granice między nauką i pseudonauką robią się płynne. Cóż, trzeba pewnej dozy wizjonerstwa, żeby pchnąć naukę w nowym kierunku, a sama wizja czy idea nie oznacza, że to, co chcemy osiągnąć okaże się sprawdzalne (czasem nawet może okazać się niefalsyfikowalne...). Czasem wyjdzie genialne odkrycie, czasem fail, a czasem idea, która zasłuży na wrzucenie do worka z napisem „new age”.
Podobnie głupim byłoby odrzucenie dorobku naukowego kultur innych, niż europejska. To truizmy, ale średniowieczni Arabowie przyczynili się do rozwoju medycyny, (al)chemii oraz matematyki, sami czerpiąc nie tylko z pism starożytnej Grecji, ale i z bardziej wschodnich rejonów – Indii i, pośrednio, Chin. Wymiana kulturalna w okresie średniowiecza w ogóle kwitła i sięgała dalej, niż się potocznie uważa, ale to temat na zupełnie inny tekst.
Truizmem będzie też napisanie, że dominująca ideologia, kierunek polityczny czy opinia społeczna może blokować rozwój nauki. Ot, choćby sprzeciw wobec technik in vitro w Polsce, żeby daleko nie szukać. Zakaz sekcji zwłok w różnych krajach i okresach w Europie. Postrzeganie modyfikacji genetycznej organizmów... Tu chciałabym zauważyć, że zawsze z największym oporem spotykają się te dziedziny naukowo-technicznej innowacji, które wiążą się bezpośrednio z ludzkim zdrowiem – wrócę do tego przy medycynie. Oczywiście są też takie, które mają złą prasę z innych powodów: ot, choćby energia jądrowa. Tak czy inaczej, opinia publiczna, polityka, światopogląd wpływają na to, w jakim kierunku nauka będzie się rozwijać... oraz ile dostanie pieniędzy. A sami naukowcy mogą prowadzić badania, co do których są pewni, że dostaną za nie pieniądze. Laboratorium za darmo się nie wyposaży ani książki się nie kupią.
Ale badania to jeden aspekt – innym, bardzo ważnym w każdym społeczeństwie jest przekazywanie wiedzy i problem tego, kto wiedzę może zdobyć. Czy edukacja jest powszechna, czy ograniczona tylko do osób z odpowiedniej grupy społecznej, zamożnych, albo wybranych wedle jakichś innych kryteriów? Jak jest zorganizowana? Kto za nią odpowiada i, jeśli edukacja podporządkowana jest jakiejś konkretnej grupie, jakie wartości przekazuje się wraz z wiedzą (Pomyślcie o wszelkich sporach dotyczących podręczników szkolnych...). Niewiele społeczeństw, jeśli jakiekolwiek, posiada zasób wiedzy na tyle niewielki, by każdy mógł dysponować wszystkimi dostępnymi wiadomościami: jakiegoś rodzaju specjalizacja, podział na lepiej i gorzej wykształconych jest powszechny i całkiem logiczny. Chyba, że stworzycie system naukowy lub magiczny, pozwalający na „download” wszelkich informacji bezpośrednio do mózgu i synchronizację ich na bieżąco, albo wasza rasa/kultura posiada połączenia mentalne albo jakąś inną umysłową specyfikę, która pozwala rzeczywiście funkcjonować społeczeństwu, w którym wszyscy wiedzą wszystko i uczą się wszystkiego: bo prawda jest taka, że informacja i wiedza mają tendencję do kumulacji i człowiek fizycznie nie może zajmować się wszystkim, a nawet w obrębie własnej dziedziny naukowej nie da się przeczytać wszystkiego. Ale jeśli stworzycie coś, co pozwala każdemu być ekspertem od wszystkiego... cóż, też można się zastanowić, jak to wpłynie na wasze fikcyjne społeczeństwo.
A co z magią? Magię potraktuję tu jak pewną formę nauki, bo po prawdzie w światach, w których magia istnieje podlega ona zazwyczaj pewnym prawom, jest wyuczalna, choć często tylko dla osób posiadających wrodzoną moc i często posługują się nią eksperci, choć w wielu fikcyjnych światach z jej dobrodziejstw może korzystać każdy. To trochę tak, jak z technologią: mamy komórkę, lodówkę i komputer, umiemy się nimi w mniej lub bardziej zaawansowany sposób posłużyć, możemy w jakimś stopniu nawet rozumieć ich działanie, ale przeciętny człowiek nie zbuduje komputera ani nie udoskonali lodówki, żeby żarła mniej prądu. W świecie, w którym funkcjonuje magia może być podobnie: pewne zaklęcia użytkowe dostępne dla większości i bardziej skomplikowane, które stosują specjaliści. U Rowling każdy skończył Hogwart czy inną szkołę magii i umie zaklęciem zagotować wodę, ale możemy przypuszczać, że Aurorzy będą lepsi w zaklęciach bojowych, a u Świętego Munga pracują specjaliści od magicznej medycyny. No i nie każdy umie dobrze opracować nowe zaklęcia...
Jasne, niby w fantasy wystarczy stwierdzić, że istnieje magia, a potem zrobić listę czarów dla każdego poziomu klasy czarującej... Tylko, przynajmniej dla mnie, to nieco nudne i chyba nawet twórcy systemów RPG z gatunku „generic fantasy” (a przynajmniej Dungeons&Dragons oraz jego mutacji, czyli Pathfindera, bo te systemy ogarniam) w którymś momencie to zrozumieli, skoro w podręcznikach pojawiają się nowe „egzotyczne” klasy czarujące i zaklęcia. Co oznacza, że nawet jednoznacznie istniejąca magia może być na różne sposoby postrzegana i różnie używana. Trochę jak w naszym świecie, gdzie magia nie działa (a przynajmniej takie założenie przyjmuję :P) ale sporo społeczności a nawet ludzi z naszej racjonalnej kultury w jakiś sposób w nią wierzy (odsyłam do podpunktu o wierzeniach). Banał: w jednym miejscu żeby rzucić klątwę na wroga użyje się stereotypowej laleczki i szpilek, w innym zakopie się pod jego progiem odpowiednie przedmioty. Ten sam efekt można osiągać różnymi sposobami i różne grupy mogą, z tego czy innego powodu, preferować jeden sposób nad inne. Pomyślmy, dlaczego: dokładnie tak samo, jak będziemy się zastanawiać, czemu w tym społeczeństwie nauka rozwija się bardziej w kierunku x a mniej w kierunku y.

16. Czas i historia
Czas jest liniowy? W naszym postrzeganiu tak, ale w kulturach niepiśmiennych jest tendencja do postrzegania go jako cyklicznego. Nie jest to takie dziwne, gdy pamięć żyjących sięga jakichś osiemdziesięciu lat, a to, co działo się wcześniej, przechodzi do legendy i mitu. Żyje się wtedy rytmem przyrody i rytmem rytuału, które wydają się niezmienne.
Mircea Eliade oczywiście strasznie mityzował ten czas cykliczny gdzie żyje się od święta do święta w niezmiennej rzeczywistości społeczności archaicznej. Podobnie mitologizowali niezmienność antropolodzy jeszcze w XX wieku: plemiona prowadzące „prymitywny” tryb życia uważano też za najniżej rozwinięte pod kątem kultury duchowej. Tyle, że te plemiona mają często za sobą stulecia historii i zmian, których może nie pamiętały, ale które ukształtowały ich sposób myślenia. Australijscy Aborygeni, uważani za najbliższych duchowo „pierwotnym wspólnotom ludzkim” posiadają bardzo rozwinięte, abstrakcyjne kosmologie. Mieli na to setki lat. Nie zapisali i nie pamiętają swojej bogatej historii, ale ją mają. Ciekawa jestem, swoją drogą, jak wyglądała kultura Aborygenów, zanim w Australii zostało wytępionych wiele dużych zwierząt (A podejrzewa się, że fakt, że w Australii pozostało niewiele megafauny to właśnie sprawka między innymi ludzi, ale, jak właśnie wyczytałam na Wikipedii i będę musiała to sprawdzić, część stworzeń z aborygeńskiej mitologii przypomina ponoć niektóre wymarłe zwierzęta).
Wśród ludów afrykańskich uważa się, że czas nie płynie, gdy nic się nie robi. Stąd wziął się kolonizatorski mit o leniwych Afrykanach. Dla Europejczyka, który uważa, że czas to pieniądz, siedzący sobie w wiosce mieszkaniec Czarnego Lądu czas marnuje. A nasz Afrykanin nie marnuje nic, bo z jego punktu widzenia nie ma czego marnować. Nic się w tej chwili nie dzieje, to znaczy, że czas nie płynie. Och, ten sam Afrykanin ma kilka miar czasu: rytm dobowy, rytm targowisk odbywających się w sąsiednich wioskach, rytm pór roku, proces warzenia piwa, ostatnią wielką wojnę, która zdarzyła się w jego młodości, czas życia kolejnych pokoleń. Z jego punktu widzenia to o wiele lepszy sposób liczenia czasu, niż to urządzenie zwisającego z łańcuszka przypiętego do kamizelki Europejczyka.
Nasz system podziału doby na godziny, minuty i sekundy jest arbitralny. Nasza rachuba lat jest arbitralna. Podzieliliśmy historię na „naszą erę” i „przed naszą erą” a punkt zero ma korzenie religijne (i został źle obliczony). Można liczyć lata od jakiegoś wielkiego wydarzenia, można liczyć lata na podstawie panowania aktualnego władcy (wtedy, gdy nowy władca wstępuje na tron znów mamy rok pierwszy).

17. Stosunek do środowiska i przyrody
Ekologia znaczy się. Ekologia to nie, jak sądzą niektórzy, przykuwanie się do drzewa, a właśnie nauka zajmująca się wzajemnymi zależnościami w przyrodzie. Rozumna istota, taka jak człowiek czy wymyślona przez nas rasa nie będzie z tych zależności wyłączona. Będzie aktywnie wpływać na swoje środowisko, dostosowując je do własnych potrzeb, niezależnie od tego, czy będzie prowadzić wyniszczającą gospodarkę rabunkową, czy starać się zachować jak największą równowagę.
W fantastyce wątki ekologiczne pojawiają się nader często. Tolkien był nastawiony negatywnie do rozwoju technicznego i związanych z nim zniszczeń przyrody i krajobrazu: stąd Angbard, Żelazne Piekło, siedziba Morgotha, stąd Saruman rozwijający nowe technologie i wątek zanieczyszczającego okolicę nowego młynu w Shire. Science-fiction jest do rozwoju technologicznego nastawiona o wiele pozytywniej, ale i w niej pojawiają się ostrzeżenia przed dewastacją środowiska. W „Słowo 'las' znaczy 'świat'” Ursuli K. LeGuin agresywni Ziemianie niszczą środowisko naturalne kolonizowanej planety. Przeciwstawieni są im rdzenni mieszkańcy, żyjący w symbiozie z lasem. Powieść bardzo jaskrawo pokazuje ludzką agresję i mentalność kolonizatorów, którzy miejscowych uważają za niższych umysłowo. W cyklu Franka Herberta o Diunie Feremeni są zżyci z Arrakis, ale nie znają w pełni jej ekologii i stopniowo wprowadzają w życie plan uczynienia planety bardziej przyjazną ludzkiemu życiu. To oczywiście niszczy lokalny ekosystem, ale zmiany są stopniowe i łączą się też ze zmianami politycznymi na skalę całej międzyplanetarnej cywilizacji.
Możemy mieć kulturę bezmyślnie robiącą ze swoich terenów dymiące pustkowie albo taką, która żyje z naturą w uduchowionej harmonii w stylu New Age. Możemy mieć wszystkie stadia pośrednie. Ale pamiętajmy, że także środowisko wpływa na losy grup ludzi (i innych rozumnych istot). Migracje ludów ze stepów euroazjatyckich wiązały się najpewniej z okresami większej suszy i koniecznością poszukiwania nowych terenów do wypasu bydła. Cóż, efektem często okazywał się najazd na Europę. Nie muszę chyba też wspominać o tym, jak uzależniona od wylewów Nilu była cywilizacja Egipska?

18. Zdrowie i choroba
A tak, podejście do zdrowia i choroby to sprawa kulturowa. Nawet bardzo. Nie, to nie jest tak, że o tym, w jaki sposób się kogoś leczymy zależy tylko od technologii. Także od wiary w to, czym jest choroba, co ją wywołuje i co może ją leczyć. I choć nowoczesna medycyna jest zdecydowanie bardziej skuteczna, niż medycyna stosowana w historycznej Europie czy medycyna tradycyjna, nie oznacza to, że tamte nie mają żadnej skuteczności. Operacje przeprowadzano już w paleolicie: ba, w paleolicie przeprowadzano trepanacje czaszek i pacjenci przeżywali! Nie wiemy, w jakim stanie (ani na co ich tak leczono), ale częściowo zarośnięte otwory po trepanacji sporo nam mówią.
Jedną z ciekawszych postaci w historii europejskiej medycyny, którą mogę podać za przykład, jak to, co z punktu widzenia dzisiejszej nauki jest wielkim postępem może mieszać się z tym, co dziś uważamy za należące do strefy wierzeń, jest Paracelsus (Naprawdę zwał się Philippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim. To nie ma znaczenia dla mojego wywodu, ale uważam, że tak piękne nazwisko powinien poznać każdy). Był lekarzem odpowiedzialnym między innymi za pierwsze w historii użycie laudanum do uśmierzania bólu, zastosowanie rtęci do leczenia syfilisu, zaobserwowanie, że infekcja rany nie jest, jak sądzili ówcześni lekarze, częścią procesu leczenia, a czymś, czego powinno się unikać, sprzeciwiał się stosowaniu upuszczania krwi jako skutecznej terapii na wszystko... Był też alchemikiem i uznawał sporą część alchemicznego mistycyzmu.
Nie, to nie jest tak, że możemy powiedzieć „w moim świecie jest magia lecząca, nie ma chorób”. Bo nawet, jeśli ta magia lecząca dotrze do każdego, to i tak nie każdy może ją akceptować, prawda? I, wracając do Paracelsusa, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby funkcjonująca magia szła w parze z rzeczywistą medycyną.
Od poziomu medycyny zależy oczekiwana długość życia oraz śmiertelność niemowląt. A mniejsza śmiertelność niemowląt w połączeniu z dostępną antykoncepcją oznacza, że niewiele trzeba rodzić dzieci, by utrzymać populację. Co oznacza, że kobiety stają się mniej obciążone biologicznie. Oczywiście, ideologiczne problemy związane ze zdrowiem reprodukcyjnym nadal pozostają, ale tu nie muszę podawać przykładów?
Swoją drogą, jeśli mamy rozwiniętą medycynę, środku przeciwbólowe etc to kobieta nie może ot tak umrzeć sobie znienacka po ciężkim porodzie. Wszystkie ciężkie, bolesne porody w światach science fiction (nowy „Star Trek”, taaaak) to straszna bzdura.
Zaufanie do medycyny? Ono też może być problematyczne. Na zaufanie do medycyny wpłynie jej dostępność, jej poziom, zachowania lekarzy, skuteczność, ale i inne czynniki. Ot, przykład antyszczepionkowców. W naszym kręgu cywilizacyjnym, w którym dzięki szczepieniom wyeliminowano ospę, niemal wytępiono polio i ocalono wiele osób od powikłań po na przykład różyczce, pojawia się silny ruch ludzi uważających, że szczepionki są groźne. Nie będę wdawała się w tę problematykę, ale podaję ją jako przykład tego, jak irracjonalny można mieć stosunek do racjonalnej medycyny. W tak zwanej cywilizacji zachodu. Wśród ludzi z wyższym wykształceniem. Podobnie powszechna jest wiara w cudowną moc właściwego odżywiania się. Nie, żeby to, co się je nie miało wpływu na nasze zdrowie, bo ma. Odpowiednia dieta może złagodzić przebieg przewlekłej choroby, złe odżywianie się też prowadzi do chorób... Ale wiara w to, że wszystkie choroby (z rakiem i chorobami autoimmunologicznymi włącznie) to skutek jedynie niewłaściwego pożywienia jest jednym ze współczesnych mitów medycznych.
Leczenie za pomocą odpowiedniej diety ma jednak długą tradycję, w pismach chińskich i indyjskich można znaleźć zasady dopasowane do budowy ciała czy (domniemanego) temperamentu.
Inną kwestią są choroby psychiczne. W powszechnym mniemaniu kiedyś było tak, że chorego psychicznie uważano za opętania i chorego w najlepszym przypadku czekały egzorcyzmy a w najgorszym – stos. Potem było ciut lepiej, bo można było chorego ubezwłasnowolnić i zamknąć w upiornym szpitalu psychiatrycznym (czasem traktowano też tak niewygodnych zdrowych), a teraz mamy czasy oświecone i leki na depresję... Tylko, że niestety choroby psychiczne są społecznie stygmatyzowane (w Polsce przynajmniej, na zachodzie Europy jest lepiej), za najlepszą radę uważa się „weź się w garść”, a strach przed psychiatrą i szpitalem też jest całkiem silny. Ot, w powieści Katarzyny Michalak mamy przecież szpital psychiatryczny opisany jak dziewiętnastowieczny... Niewątpliwie fanki tej pani mają spore szansę wpaść w panikę, jeśli zdarzy im się wymagająca pobytu w szpitalu choroba... Oczywiście, są szpitale (nie tylko psychiatryczne), w których źle się dzieje, ale to nie tak, że zaaplikują wam tam na dzień dobry elektrowstrząsy i przypną pasami. Swoją drogą, elektrowstrząsy stosuje się, i owszem, ale po uprzednim sprawdzeniu, czy nie ma przeciwwskazań medycznych. Przy ciężkiej depresji, ostrej śmiertelnej katatonii, schizofrenii odpornej na leki. Elektrowstrząsy nie robią z pacjenta roślinki, największe ryzyko łączy się z powikłaniami związanymi z sercem. Inna rzecz, że pacjent poddany takiej terapii może ją postrzegać jako upokarzającą. Hipnoza też jest stosowana, choć wiele jej efektów postulowanych choćby w XIX wieku zostało zanegowanych. Jest jednak skuteczna na przykład w leczeniu bólu.
Leczenie zaburzeń psychicznych to zresztą chyba najbardziej uwarunkowany kulturowo problem medyczny. Wspomniane wcześniej egzorcyzmy mogą naprawdę okazać się skuteczną terapią, jeśli wierzy w nie też osoba im poddana. Ot, niegdyś szło się do szamana, który mówił „duch cię opętał” i wyganiał ducha... dziś idzie się do terapeuty, który mówi „ma pan kompleks Edypa” i pracuje nad rozwiązaniem problemu. W przypadku psychoterapii kluczowa jest dla powodzenia motywacja pacjenta i jego wiara w skuteczność leczenia. W krajach nie należących do europejskiego kręgu kulturowego rozwijają się psychoterapie mające brać w leczeniu pod uwagę lokalne uwarunkowania i światopoglądy. Ale i zakorzenione w kulturze schorzenia, takie jak koro, polegające na przekonaniu o kurczeniu się genitaliów i ich zanikaniu we wnętrzu ciała. A pewnie nawet i choroby psychiczne mające podstawy biologiczne mogą przebiegać różnie w zależności od kultury chorego.

Dużo tego? Bardzo. Nie przejmujcie się zanadto. Nie ma szans, żeby udało wam się uwzględnić wszystko, o czym napisałam. Możecie siąść i rozpisać każdy detal, a i tak nie umieścicie potem wszystkiego w powieści, bo przecież powieść piszecie, a nie raport z badań terenowych nad fikcyjną kulturą, prawda? Owszem, Ursula K. LeGuin napisała „Wracać wciąż do domu” które ma formę właśnie takiego etnograficzno-antropologicznego opisu fikcyjnej kultury, ale tego typu książek jest niewiele. Najważniejsze, co trzeba zrobić, to umieścić kilka odpowiednich wzmianek w odpowiednich miejscach fabuły. Najlepiej nie w formie wykładu: Jedną z najlepszych moim zdaniem rad dla każdego pisarza jest „pokazać, a nie opowiadać”. Z wykładu czytelnik nie zapamięta wiele, przykro mi. Większe wrażenie zrobi na nim wpleciony gdzieś opis ornamentu, przytoczona gdzieś treść mitu, nietypowy gest towarzyszący powitaniu. Nie za wiele, ale na tyle dużo, żeby pokazać, że te wszystkie drobiazgi są częścią większego systemu.
Radziłabym też powstrzymać się od oceniania. W każdej kulturze istnieją zarówno mechanizmy, które szkodzą jej przedstawicielom, jak i takie, które są dla nich korzystne. Każda kultura jest filtrem, przez który jej przedstawiciele postrzegają otaczającą ich rzeczywistość: prawa natury, samych siebie, relacje międzyludzkie, inne kultury.
Pamiętajcie, miejscem dla wymienienia siedmiuset ras jest bestiariusz do RPG. W powieści może być tych ras kilka, może być tylko jedna: ale ma dobrze funkcjonować.

Podczas publikacji poprzednich części pojawiło się parę uwag od czytelników, więc chciałabym się teraz do nich odnieść :)

Fryzury staropolskiej szlachty nie przypominały irokeza. Coś irokezopodobnego zdarzało się częściej u Kozaków.

Oczywiście, hinduskie kobiety wybielające sobie skórę nie chcą upodobnić się do Europejek. Po prostu także w kulturze Indii funkcjonuje ideał jasnej skóry jako piękniejszej. Wiąże się to prawdopodobnie z tym, że ciemną skórę miała ludność rdzenna, przez Ariów zepchnięta do najniższej warny. A więc gdzieś w kulturze Indii tkwi powiązanie jaśniejszej skóry z lepszym statusem. Niestety.
Podobnie do Europejek nie chcą się upodabniać Azjatki powiększające sobie piersi albo robiące operacje plastyczne. A taki mit jest u nas całkiem powszechny.

Tak, powieści Nory Jemisin bardzo ładnie spełniają postulaty, o których piszę. Dlatego tak bardzo je lubię. Bardzo polecam.

Ten poradnik siłą rzeczy jest bardzo antropocentryczny i raczej daje wskazówki do tworzenia rasy bliższej ludziom, niż dalszej i posiadającej społeczeństwo i kulturę. Trudno byłoby mi napisać poradnik tworzenia jak najbardziej obcych obcych. Owszem, są autorzy fantastyki, którzy sobie z tym radzą, ja jednak nie czują się dość kompetentna, żeby dawać rady. Boję się nawet, że nie ma tu żadnych reguł. Prawda jest taka, prawdziwa obcość jest poza naszym zasięgiem i kiedy ją poznamy, rozgryziemy, zrozumiemy i nauczymy symulować: obca być przestanie. Pisanie rady do czegoś takiego to ignotum per ignotum. Nawet najlepiej pokazana literacka obcość bazuje na czymś co znamy: choćby na morskich organizmach jak w „Ślepowidzeniu” Petera Wattsa. Watts sam pisze, że starał się stworzyć coś naprawdę obcego, ale bazował na tym, co jest mu znane (Watts jest biologiem morskim). Prawda jest jednak taka, że pokazywanie czegoś naprawdę obcego najlepiej wychodzi, jeśli pokazujemy niewiele. Wejście w umysł totalnie obcej istoty mogłoby być niemożliwe.
Ponadto na inteligentny, ale naprawdę obcy gatunek nie miałabym raczej przykładów naukowych. Ze względów oczywistych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz